Translate

Program „Ogień”, etap drugi.



Program „Ogień”, etap drugi.
- bez wskazania miejsc widokowych,
- bez wyznaczania szlaku i trasy edukacyjnej,
- bez założeń produkcyjnych, do kosztorysu.

Długa i nudna opowieść o szlaku, którego początek i koniec w mieście Lwówek Śląski się mieszczą.
Ale ja, jak w zwyczaju, rozpocznę od końca.

fot. 1.  Nie regulować odbiorników! - widok skały od strony szosy.  Od strony Soboty, z lewej widoczne przepaście.  Góra zarosła drzewami.
Dwanaście lat temu jechałem do notariusza we Lwówku Śląskim w sprawie zakupu tego, co mam w Bystrzycy.  Jechałem autobusem i po wyjeździe z Soboty w stronę Lwówka zobaczyłem po lewej stronie wysoką skałę z urwistymi zboczami.  Siedziałem zauroczony przepaściami i pojedynczymi drzewami uczepionymi tych ścian. 
W mgnieniu oka znalazłem się na szczycie z oszczepem w dłoni, rozglądałem się po rozlewiskach, dołach, płyciznach i kępach drzew na łachach.  Znalazłem się tam przed milionem lat, rozglądałem się za zwierzyną, śledziłem każdy jej ruch od wzniesień po lewej (z północy i wschodu), przez dzisiejszą Sobotę i Dębowy Gaj, po Mojesz na południu.  Ogarniałem wzrokiem dziesiątki kilometrów w najbliższej okolicy i panoramy Karkonoszy, i Gór Izerskich na horyzoncie.  Ściskałem oszczep w ręku i jedna myśl gnębiła mnie ponad wszystko;
- Gdybym tu wtedy był, byłbym Panem na Ziemi, innego wtedy nie było.
Ta przewrotna myśl miała się okazać fatum, co więcej, ta myśl stała się NATRĘCTWEM na długo i to nie tylko dla mnie, bo dotyczyła molestowania osób postronnych: Czytelników i urzędników na każdym szczeblu zasiadania. 

Bogactwo krajobrazu, to także różnorodność środowiska dla wielu gatunków zwierząt i roślin.  Duża rzeka z rozlewiskami, sawanny rozciągające się kilometrami w dolinach i stoki gór porośnięte dżunglą zatrzymały pierwszych przybyszów.  To bogactwo przed 1,6-1,4 mln. lat zatrzymało człowieka pierwotnego gatunku Homo erectus na miejscu.  Dobrostan i idealne warunki zatrzymały nie tylko niego, zatrzymały także jego następców przedstawicieli naszego gatunku, bo ci też pozostawili po sobie ślady.  Dotyczy to nie tylko wzgórz od Soboty do Lwówka Śląskiego, dotyczy całego regionu Sudetów Północnych od Lubomierza po Świerzawę a może nawet więcej.  O tym nie wiem, bo zasięg moich działań jest lokalny a napływ znalezisk z innych regionów jest ograniczony.

Powodem, który zatrzymał naszego przodka na miejscu było przechowanie żywności.  Z jej nadmiaru musiał myśleć jak przechować i zjeść pokarm za kilka dni, tygodni czy miesięcy.  Nic nie mogło się zmarnować, bo z tyłu głowy czaiła się myśl o głodzie jego i jego dzieci, rodziny, grupy i całej społeczności.
Ciągle doświadczał tego w Afryce i w wędrówce.
Dotychczas był łowcą-zbieraczem, wędrował po całym współczesnym mu Świecie.  O tym wszyscy wiedzą. 
Ale tu, w Sudetach, zatrzymał się na długo, bo zgromadzone i zakonserwowane zapasy zatrzymały go na stałe.  Zatrzymały go aż po nadejście lądolodu ok. 350 tys. lat p.n.e.  O tym nie wiedzieli nawet uczeni ale Wy już o tym wiecie.

W warunkach tropikalnych, a takie wtedy obowiązywały w Europie (pora sucha i pora deszczowa), surowce roślinne utrzymywały świeżość przez dni kilka; owoce, korzenie i to tylko te, które nadawały się do spożycia na surowo.  Ale mięso psuło się z dnia na dzień.
Narzędzia kamienne i drewniane znał już z Afryki, tu wzbogacał je o narzędzia krzemienne.  To pozwalało na rozszerzenie diety, dotychczas była to tylko drobnica; owady, mięczaki, płazy, gryzonie, jaja i drobne ptactwo czy padlina odebrana drapieżnikom przez grupę. 
Obecność dużych roślinożerców i wzrost populacji wymuszał wzrost zapotrzebowania w żywność i zmianę diety.  Skoro był już przygotowany warsztatowo (w narzędzia) mógł udać się na polowanie na grubą zwierzynę, mógł budować i zastawiać pułapki.
Dużą sztuką wykarmiła się cała rodzina i grupa, zostało jeszcze na dzień następny i więcej.  Ale co zrobić z tym nadmiarem?  Najprościej było oddać nadwyżki sąsiadom, póki było świeże.  Sąsiedzi mieszkali w zasięgu głosu, obozowiska rozpołożone były gęsto, w jednym siedlisku naliczyłem ich aż 7 i dalsze w sąsiedniej dolinie.
Tak w głowach naszych przodków rodziła się Własność i Chciwość, znane nam i przestrzegane obyczaje.  Dotychczas był to „mój”; oszczep, kamień, dziecko czy krewny.

Nasz przodek znał dobrze otaczające go środowisko od zawsze, znał zwyczaje zwierząt i zwyczaj grzebania zapasów w ziemi przez drapieżniki.  Zadawał sobie pytanie; po co to robią i sam sobie na nie odpowiadał – na przechowanie, do zjedzenia za kilka dni, bo tyle trawił najedzony drapieżca.
On tę metodę zmodernizował, nie zakopywał w ziemi a ziemią oblepiał.  Pomysł był dobry ale materiał nie zdawał egzaminu na powierzchni.  Zmoczona ziemia wysychała na powierzchni porcji ale po ponownym zmoczeniu np. deszczem nasiąkała wodą, rozpływała się.  Ponadto ziarna piachu „gryzły w zęby” w czasie jedzenia.  Poszukiwał lepszego materiału i znalazł materiał bez piachu, materiał pylisty (ilasty), który po zmoczeniu zasychał trwale.
Tym materiałem były różne rodzaje gliny.  Ta w postaci rozmoczonej (surowej a nie wyrobionej) doskonale spełniała swoje zadanie.  Szczelnie i trwale oblepiała porcje surowego mięsa a z upływem czasu – aż do dwóch lat zabezpieczała porcję przed zepsuciem.  Następowało „dojrzewanie” surowego mięsa, aż do przetworzenia w czarną gąbczastą masę – przysmak Homo erectusa.  Przez cały ten czas było to mniej lub bardziej przetworzone surowe mięso.  Ale kto by na to czekał dwa lata, porcja była przydatna do spożycia już po upływie tygodnia lub dwóch. 

fot. 2.  Kość zminaralizowana, żebro bawołu ponacinane odłupkiem dla odgryzienia surowego mięsa.  Znalezisko z tego odcinka rzeki Bóbr.
Tak zmagazynowanego mięsa nie sposób było zabrać ze sobą do dalszej wędrówki po Świecie ani pozostawić na miejscu, co to, to nie.  Tym bardziej, że duże, po kilka kilogramów i wielkie, po kikadziesiąt kilogramów porcje, trzeba by było dźwigać a droga daleka.  Tę technologię przechowywania mięsa zastosował na początku zamieszkania i praktykował aż do końca.
Pomimo tego, że dzięki wynalezieniu ognia – tu właśnie skrzesanego za pomocą krzemienia po raz pierwszy – wynalazł inne metody przetwarzania żywności, także mięsa.

Bo tu w czasie dalszego zamieszkiwania regionu rozwijał cywilizację.
I bez względu na to, jak uczeni definiują słowo cywilizacja, sztuczne środowisko budowane wokół i za pomocą ognia, to symptomy cywilizacji.  Bo przetworzone pokarmy, to produkty sztuczne nie występujące w naturze.  Wykorzystanie ognia do ogrzewania i oświetlenia drewnem, to pierwsze źródło energii naturalnej i stosowane do dziś na naszym szczeblu rozwoju, stosowane obok innych naturalnych lub sztucznych (przetworzonych) materiałów. 

Ogień strzegł obozowisk w nocy i to ogień pozwolił na wyjście naszego przodka z ukrycia; z jaskiń, spośród trudno dostępnych skał i z dżungli, na równiny i do dolin a w domyśle do wody.  Bo woda stała się niezbędnym składnikiem życia.  Była używana do picia; czysta ze źródeł i technologiczna albo sanitarna z rzeki i strumieni lub zbiorników wodnych.  Ta do kąpieli, prania i wyprawiana skór, rozmaczania i lepienia gliny.  Do czynności i działań nie spotykanych, i nie stosowanych w naturze.
W otwartych przestrzeniach potrzebny był dach nad głową i Homo erectus budował szałasy i zadaszenia z wykorzystaniem drewna, gałęzi i trzcin lub traw.
To też było inne, bo cywilizacyjne wykorzystanie materiałów naturalnych.
Ale o tym wszystkim a ze szczegółami w moich książkach, polecam.

Wracając do naszego przodka stojącego na szczycie góry a nad przepaścią,  obracając się za siebie widział ciąg wzgórz porośniętych dżunglą aż po Lwówek a tam kończący się Panieńskimi Skałami.  To były wzgórza pełne jaskiń, szczelin, miejsc trudno dostępnych i zarośniętych dżunglą.  To były tereny jego zamieszkania przed skrzesaniem ognia, to tam szukał schronienia przez drapieżnikami, bo był potencjalnym pokarmem.
Tam też miał łaźnie, gorące źródła i strumienie z ciepłą wodą.  Jeden z ciepłych potoków po dzień dzisiejszy uchodzi do rzeki i nikt nie zgadnie, gdzie to jest.

Tak jest na lewym (południowym brzegu) rzeki Bóbr.  Wzdłuż tego brzegu jest też linia kolejowa z drogą gruntową aż do Lwówka – witam Czytelników na szlaku turystycznym;

Tereny łowieckie i siedliska Homo erectusa.

I jest to drugi element produktu turystycznego p.t. „Program ogień”.
Pierwszy element związany z Ostrzycą Proboszczowicką ogłosiłem wcześniej.

Teraz trzeba nam pokręcić głową naszego przodka na to, co zobaczył na prawym brzegu rzeki Bóbr. Tam to doliną Bobru wędrowały jęzory lądolodu oderwane od czoła lądolodu, bo czoło przeszło przez równiny sawann z zachodu na wschód. 
Zobaczył pasmo wzniesień odgradzających rzekę od równin Płakowic i Dworka, które to czoło lądolodu przeszło jęzorami w najniższych miejscach.  Ale to jest ich dzisiejszy polodowcowy obraz.  Za jego czasów te wzniesienia były stromymi skałami pozostałościami działalności wulkanicznej i ruchów tektonicznych (uskoków).  Bo sama dolina Bobru jest w tym miejscu uskokiem tektonicznym, jednym z wielu uskoków na krawędzi Płyty Izerskiej.  Po drugiej stronie rzeki też miał do czynienia ze skałami, przepaściami, jaskiniami i szczelinami skalnymi a to wszystko porośnięte dżunglą. 

Czyli żyć, nie umierać. 
Miał w swoim bliskim zasięgu rzekę z rozlewiskami a po drugiej stronie wzgórz otwarte równiny sawann.   Co więcej, dzisiejsze pola uprawne i łąki pomiędzy rzeką a szosą były mokradłami zarośniętymi trzciną, roślinnością wodną i krzewami.  Tam to zatrzęsienie zwierzyny.  W porze suchej do rzeki zmierzały stada roślinożernych, do wody zmierzały zwierzęta małe i duże.  Nasz przodek nie musiał wędrować za zwierzyną, bo to zwierzyna wędrowała do wodopojów.  Obfitość pokarmów, które trzeba było ubić lub nazbierać a te zgromadzone w nadmiarze przechować.  Nie mógł się stąd ruszyć na krok bez kategorycznego zagrożenia.  To zagrożenie nadeszło wraz ze Zlodowaceniem, bo na czapie lądolodu nie dało się nic upolować, nic tam nie wyrosło.

Ale dziś warto przyglądnąć się prawemu brzegowi rzeki i warto tam podreptać szlakiem.  Bo idąc szczytami wzgórz natrafimy na kilkuset metrowe tarasy pod urwistymi skałami a pod tarasami ostro spadające zbocza w stronę szosy i rzeki.
Te zbocza wyrównane przez przejście jęzorów lądolodu ale same tarasy i urwiska nad nimi ostały się tak jak były.  Po północnej stronie wzniesień miejscami też widoczne są urwiska i dopiero w końcówce wzniesień od strony Soboty widoczne są dziś pola uprawne, skutki przechodzenia moreny czołowej lądolodu.

Teren w tej części szlaku pokrywa się niemal ze Szlakiem Niebieskim.  Tylko, że żadnego Niebieskiego Szlaku tam nie ma.  Od strony Lwówka szlak ginie w lesie a od strony Dworka ginie na drutach ogrodzeń pól uprawnych, żadnych obejść, żadnych wskazówek.  Ale było zaproszenie na szlak, na stronie portalu „Nasze miasto”, tylko po co.  Tak właśnie było przed dwoma laty, kiedy prowadziłem „Historyczną pielgrzymkę trędowatych”, nie byłem na bieżąco i dałem się zwieść.  I jak znam Władze i PTTK a już znam, to do dziś nic tam się nie zmieniło, może przybyło ogrodzeń.

Ale można tam wejść, zejść na tarasy, popatrzeć na widok doliny z rzeką i na urwiste ściany skał nad głową z jaskiniami i szczelinami.  Tych siedlisk Homo erectus nie opuszczał nawet po rozpaleniu ognia, tu pozostawał i rozpalał ogniska na tarasach.  Wystarczy rozejrzeć się w miejscu dookoła,  wystarczy wyobrazić sobie ogniska i już można poczuć się Homo erectusem.  Czego sobie i Wam życzymy.

Ale póki co, mamy problem. 
Kilka kroków a nad urwiskami tarasów nasz przodek miał widok z góry na sawanny.  Jeśli nie zobaczył niczego na ząb a raczej do nadziania na oszczep, musiał przeprawić się przez rzekę i wejść na skałę nad rozlewiskami.  Stamtąd miał baczenie na wszystko, co się rusza w wodzie, na rozlewiskach i w chaszczach na brzegach.

fot. 3.  W czasie przyborów rzeka rozlewa się na łąki, płynie obok szosy, po prawej.  Kępy widoczne z prawej do lewej, to kamienie wyznaczające przejście (bród) od dzisiejszej szosy do koryta rzeki i progu skalnego.
Musiał do tego pokonać nurt rzeki szerszej i głębszej, rozlewającej się po obniżeniach terenu, różnej od tego, z czym dziś mamy do czynienia, bo przy systematycznym spadku wód gruntowych.  Ale był spostrzegawczy, bardziej ode mnie. 

fot. 4.  Pofalowane lustro wody, to ślady progu skalnego na dnie, od brzegu do brzegu. 
Ja dopiero po latach i kilku wycieczkach zauważyłem w nurcie rzeki fałdę na lustrze wody.  Równa fałda wskazywała, że na dnie rzeki a w poprzek skrywa się w tym miejscu próg skalny.  Lustro wody nie wskazywało żadnych nierówności ani kamieni na dnie.  To gwarantowało określoną, jednolitą głębokość  na całej szerokości rzeki, na progu wodnym i możliwość przejścia bez przeszkód.  Na wszelki wypadek wystarczył oszczep do podpierania i asekuracji.  A piszę o tym, bo głębokość w Bobrze różna jest a to płycizny, a to głębie pod samym brzegiem.  Nurt wartki, nietrudno zatrzymać się na skraju płycizny, aby za chwilę wraz z piachem znaleźć się na głębinie, tak daje.
Szlak przeznaczony jest głównie dla osób sprawnych ale nie przewiduje brodzenia w wodzie!

Od lat, od chwili, kiedy tu zamieszkałem wodziłem palcem po mapie i szukałem związku Wałów Kultowych po północnej stronie wzgórz, od strony Płakowic, z szeregiem kamieni wiodącym od szosy do rzeki.  Miejsce siedliska naszych przodków z Epoki Brązu - Kultury Łużyckiej jednoznacznie wskazywało mi na ich obecność i związek przyczynowy. 
To ich lub ich poprzedników z okresu Neolitu podejrzewałem o budowę brodu przez rozlewiska ale nie wiedziałem, jak przeprawiali się przez nurt rzeki.  Teraz wiedziałem już a obraz układał się w przeprawę przez rzekę z zastosowaniem menhirów – obrabianych lub nie obrabianych głazów postawionych w celach obrzędowych lub nieznanych. 
Ten cel postawienia menhirów jest tu znany, to przeprawa przez rozlewiska, to droga wskazująca próg skalny na rzece.  Odległość ok. 2-2,5 m. pomiędzy kamieniami wskazuje, że można było przeprawiać się nawet przy wysokim stanie wód.  Wystarczyło przekładać oszczep lub długą żerdź i opierać go końcami o pobliski i następny kamień, i tak od początku do końca.  Pozwalało to utrzymać się w nurcie, bo w okresach przyboru wód nurt płynie przez rozlewiska.  Następnie należało przejść koryto rzeki po progu skalnym i z pomocą oszczepu.
Sugeruje to także możliwość ucieczki mieszkańców osady na drugi brzeg rzeki w razie zagrożenia, bo to nadchodziło z równin.  Co więcej miejsce łatwe było do obrony, gdyby napastnicy chcieli się przeprawiać.  Wystarczyło dwóch łuczników, aby ich na przeprawie zatrzymać.

W sferze domysłów pozostaje też możliwość, że przeprawa dotyczyła miejsca kultu religijnego, miejsca ustronnego na uboczu codziennych działań mieszkańców, za rzeką.  Trzeba szukać potwierdzenia.

fot. 5, 6, 7.  Seria zdjęć kamieni od szosy po wzniesienie, od smukłych w nowym nurcie, po przysadziste na wzniesieniu na brzegu rzeki.
Kamienie nie mają na sobie śladów obróbki, są naturalnymi głazami wkopanymi głęboko w ziemię przed tysiącami lat.  Nic więcej o nich nie wiem, nie wolno mi ich czyścić ani wykopywać.  Mogłem tylko odgarnąć chwasty i zrobić zdjęcia a jak widać ze zdjęć ich wymiary i kształty nie są jednakowe.  Na brzegu rzeki jest wzgórek usypany z kamieni i głazów – oznaczenie progu wodnego do przejścia w tym miejscu.  Do niego, od szosy zmierzają kamienie i tam są najniższe.  Jak widać na fotografiach w nurcie menhiry są wysokie i smukłe (opływowe), a na wzniesieniu niskie a szerokie.  Bo w czasie wylewów koryto rzeki przemieszcza się na łąki przy szosie.  To miejsce, rzekę obserwowałem i fotografowałem latami.  Przeprawa wykonana jest solidnie, przetrwała wiele powodzi przez ostatnie 3 tys. a może nawet więcej lat. 
To miejsce powinno być chronione prawem ale nie jest.
Stojom (tłum. stoją) sobie menhiry pod Lwówkiem, śmiejom (tłum. śmieją) się z archeologów i ani one, ani archeolodzy nic sobie z tego nie robiom (tłum. robią).

fot. 8 i 9.  Jeden z przyborów rzeki z daleka i z bliska.
Uczeni Homo erectusa w okolicy nie widzieli.  Tak jak nie widzieli Neptuna w Gdańsku, Syrenki w Warszawie czy Smoka Wawelskiego w Krakowie.  Ale widziały je miliony turystów.  Do tego, żeby Go zobaczyli, potrzebna jest wyobraźnia i …bajka.  Bo turyści wierzą w bajki a nie w uczonych.
I ja tę bajkę dla Was mam, pisałem ją przez dwanaście lat.

Żadnych propozycji ani opracowań w sprawie Szlaku nikomu nie składałem.  Szlak nikomu w Powiecie Lwóweckim nie jest potrzebny, szkoda mojej pracy.  Nie ma komu (adresata!), aby złożyć papiery a i nerw szkoda.  Tak właśnie stało się na pierwszym etapie programu.
Uwaga:  Jako autor programu nie biorę odpowiedzialności za połamane nogi, topielce i trupy pod przepaściami!

07.04.2016 Aktualizacja.
- kamień duży z prawej i dostawione kamienie (w trawie) z lewej, to wydzielenie miejsca na ołtarz.



- ponadto znalazłem fotografię kamieni zwalonych do rzeki. To elementy ołtarza ofiarnego ku czci Rzeki Żywicielki – Kultu Wody w Neolicie. Także współczesne prefabrykaty betonowe!
Te kamienie z budowy ołtarza, to duże zwarte głazy a nie słupki, zostały zrzucone ze wzniesienia na brzegu. Gdyby rzeka zabrała je podczas wylewu, leżałyby po drugiej stronie wzniesienia. Brzeg, burta rzeki jest w tym miejscu ziemna. Tych kamieni nie powinno tu być.
Zrobiono to celowo w ramach walki z pogaństwem w regionie, zniszczono.


Foto autor                                  s. hab. Roman Wysocki
19.11.2015 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.

Aktualizacja 23.11.2015
Korespondencja.
Tytuł - menhiry.
Adresat - (nie)zainteresowani.
Treść -

Szanowni Państwo.
Próg na rzece Bóbr i wzgórek na brzegu rzeki usypany z kamieni przez Homo erectusa wyznaczały bród.  W Neolicie(?) dostawiono rząd kamieni do przeprawy podczas powodzi dla ówczesnych i późniejszych mieszkańców Wałów Kultowych w Płakowicach.
Menhiry pod Lwówkiem Śląskim macie podane na tacy;
Jak Was znam, to zrobicie wszystko, tylko nie to co trzeba.
Ja też bym się wkurzył, bo to nie pociąg ze złotem ale możecie poszukać swastyki.  Wtedy temat będzie medialny i na czasie.
Życzę dalszych sukcesów.
Pozdrawiam, Roman Wysocki.