Translate

I.Homo erectus tu był : Rezerwat Akacjowa Oaza.



W centrum panoramy, w obniżeniu pod Ostrzycą Akacjowa Oaza.

Wschodnia ściana akacji.

Południowa ściana akacji.

Mały staw o średnicy ok. 7-8 m.

Strumień, ujście wody ze stawu.

Rosły tu potężne akacje w pniu ok. 1/2 m.

Odrosty akacji na brzegu stawu.



Rezerwat Akacjowa Oaza.

Kontynuując temat Homo erectusa nie sposób poruszyć obserwacji zdobytych w terenie i tkwiących w pamięci, do czasu, aż przyjdzie na nie pora.
Odwoływałem się do wyobraźni opisując widok z Sołtysiej Czuby, opisywałem widok z drzewami i krzewami sawanny a na otwartych przestrzeniach stada pasących się stad roślinożerców i górujący nad nimi, znacznie wyższy niż dziś, komin wulkanu Ostrzycy.
Dziś przyszło mi sięgnąć do schowka pamięci i wyciągnąć dla Was prezent: Akacjową Oazę pod Ostrzycą – jest i czeka na Was!
U podnóża, na południowym stoku Ostrzycy w najniższym punkcie terenu w małym stawie gromadzi się woda powierzchniowa.
Zbiornik wody gruntowej o średnicy 7-8 metrów odrośnięty po brzegach olchami i brzozami, to efekt zlodowaceń i tundry towarzyszącej im przed i po zlodowaceniu.   Te gatunki na podmokłym gruncie wyparły akację porastającą brzegi przed milionami lat, przed zlodowaceniem.
Ale już na kilka metrów można natknąć się na akacje w postaci krzewów, im dalej od stawu, tym akacje większe i wyrosłe w pień.
Obrzeże zagajnika od wschodu i południa, w największym nasłonecznieniu, porośnięte drzewami akacji.  Na granicy z polami drzewa wyrośnięte na ok. 6-7 metrów a w pniu średnice do ok.25 cm.
   W głębi za pierwszymi drzewami widoczne karpy ściętych akacji o średnicach pnia dochodzących do ½ metra.
   Mamy tu prawdopodobnie do czynienia z kilkoma gatunkami akacji;
- jedne wyrastają w pień, w pniu pną się w górę i od pnia wyrastają cienkie gałęzie, korona w kształcie stożka,
- drugie grube przy ziemi ale już na wysokości ok. 1-1,5 merta rozgałęziają się w grube konary wyrastające w górę a od nich wyrastają gałęzie, korona płaska w kształcie parasola,
- i te ostatnie najbliżej stawu – krzewy wyrastające z gruntu tylko grubymi gałęziami, prostymi patykami a od nich gałązki (odrosty z korzeni?).
Im dalej w głąb zagajnika, tym mniej akacji, już po kilku krokach przeważają inne gatunki drzew.
Ten akacjowy zagajnik to relikt przeszłości, endemit – gatunku, którego nie powinno tu być z powodów klimatycznych.  Akacja to drzewo tropikalne charakterystyczne dla sawann afrykańskich.   To znaczy, że w czasie kiedy wypiętrzył się wulkan Ostrzycy (ok. 35-30 mln. lat temu), w klimacie tropikalnym, powstało podobne do dzisiejszego ukształtowanie terenu i powstał staw.   Staw w tych warunkach obrósł dookoła drzewami i krzewami akacji (ekspansja akacji) – stał się akacjową oazą.    Lodowiec w swoim czasie zasypał obniżenia terenu, system korzeniowy akacji przetrzymał najgorsze i po ociepleniu klimatu (po kilku tysiącach lat), akacje wyrosły z korzeni.   Taka była ich wola przeżycia.
Ze stawu wypływa strumyk, odbierający nadmiar wody.
To tu do strumienia i stawu podążały stada pasących się antylop, bawołów i bizonów aby ugasić pragnienie aby schronić się przed słonecznym żarem.   I to tu czyhał na nie tygrys szablozęby, lew a nawet człowiek – Homo erectus.
Bo Homo erectus żył w tym środowisku.

Parametry geodezyjne gruntu są na Mapie Ewidencji Gruntów – Obręb Bystrzyca k.Wlenia.
Całość tworzy trapez zbliżony do prostokąta o powierzchni ok. 0,75 ha, zawartego pomiędzy dwoma drogami gruntowymi (od południa i od północy).
Nie przypadkowo określam granice terenu, mając na myśli ochronę tego miejsca przed działalnością gospodarczą człowieka ale dającą dostęp turystom.
Żadna z obecnie porastających las akacji nie osiąga grubością, karp ściętych drzew.   To efekt działalności gospodarczej człowieka, ślady wycinki sprzed kilku lat.   Na bieżąco wycinane są kolejne  coraz cieńsze akacje, żadnej nie będzie dane wyrosnąć.  Akacja nie przetrwa!
Wydaje się konieczne ogrodzenie terenu, postawienie tablic informacyjnych i ochrona prawna - wyznaczenie ścisłego rezerwatu.
Nie wystarczy zakreślenie terenu na mapach czerwoną kreską, jak to zrobiono z wierzchołkiem Ostrzycy.   Rzadkie gatunki zwierząt i roślin nie znają się na mapie a potrzebują przestrzeni życiowej.   Ale nawet na Ostrzycy nie mają szans skoro wokół prowadzona jest gospodarka leśna i pozyskiwanie runa leśnego.
Wiem, bo prowadziłem w sierpniu Historyczną Pielgrzymkę Trędowatych, wycinane są całe sektory lasu i pojedyncze drzewa także te z oznaczeniami Czerwonego Szlaku (Dzwonkowej Drogi).   Szlak w lasach pod Ostrzycą nie jest oznaczony!
Wędrując po górach napotykałem w lasach pojedyncze akacje, zachodziłem w głowę, skąd się tam wzięły z dala od dróg i ogrodów, jak wyrosły bez opieki człowieka?  Tako teraz sobie i Wam objaśniam, uwalniając głowę od zalegających obserwacji.   Teraz napotkana w górach samotna akacja „da Wam do myślenia”, jej korzenie tkwią w ziemi od wielu milionów lat a w Waszych głowach od tej chwili.

W obecnym eseju mogę się powoływać na słowa i zdania całe, które już napisałem i tak;
- pisałem w eseju „Przysmak praprzodków”, że wybiorę się tam w poszukiwaniu porzuconego pięściaka.
Wybrałem się, a jakże, pięściaka nie znalazłem ale znalazłem coś innego, znalazłem tam śmierdzący problem czyli odchody tygrysa szablozębego oraz kawał padliny, jego zdobyczy.    Oczywiście, że żartowałem; skamieniałe odchody ni padlina nie śmierdzą, bo to nie pieniądze.

Żywa akacja, skamieniała trzcina cukrowa i skamieniała kora dębu korkowego, odchody i padlina, to kolejne artefakty świadczące o prehistorycznym trzecio- i czwartorzędowym ekosystemie obejmującym podmokłe obniżenia terenów na południe od Ostrzycy.     To moje kolejne dowody na potrzebę objęcia ochroną Rezerwatu - Akacjowa Oaza.    Jeno, że adresatów mojego projektu nijak znaleźć nie mogę a ci, do których się zwracam, milczą jak zaklęci, możem ich zauroczył artefaktami?   Tak to eseje i strony się plączą, prehistoria człowieka przegrywa ze współczesną miernotą.

Spotkałem sąsiada z Bełczyny, opowiadał jak w czasach komuny padło hasło – „wsio budziet kukurydza”.
Próbowano zaorać Akacjową Oazę i obsiać kukurydzą.    Przedtem jednak wycięto duże drzewa, wycięto krzewy – zaorano, obsiano i wyrosła….   akacja.    Wielokrotnie truto ją różnymi środkami, aby po kilu latach zaniechać.    A akacja jak rosła tak rośnie, bo jest w niej siła przetrwania  i odporność nabywana przez setki tysięcy lat w zmieniających się warunkach (zmiany genetyczne).
I chociaż kukurydza ma dwa razy tyle genów, co człowiek, nie zdołała się przebić.    Bo kukurydza nie myśli a o wyobraźni to w ogóle nie ma mowy.
Nie to, co my.

Fotografie autor;                                            Roman Wysocki
1.01.2013 Bystrzyca Górna k.Wlenia           
Prawa autorskie zastrzeżone.              

Rezerwat Akacjowa Oaza c.d.

Za krzewami z lewej oaza.

Ambona tuż za oazą.

Widok na Ostrzycę w drodze do oazy.

 Żegnając się z Homo erectusem w Akacjowej Oazie napisałem, że jak  inne drapieżniki, zasadzał się tam na roślinożernych zmierzających do wodopoju.
Zasadzał, znaczy polował i tu jestem winien wyjaśnienia.
We wcześniejszym tekście pisałem przecież, że jeszcze nie polował, że sam był ofiarą drapieżców.  Tak sam, w pojedynkę nie miał szans, nie był tak szybki ani tak silny, nie miał kłów, pazurów, kopyt ani rogów.  Mógł to robić tylko w grupie i z pomocą swojego mózgu którym przewyższał przeciwników sprytem, mądrością i doświadczeniem oraz z użyciem narzędzi i pułapek.
Podjąłem temat polowania, ponieważ tuż za drogą na północ od Akacjowej Oazy stoi ambona – pretekst do podjęcia tematu.
Rozumienie słowa polowanie jest dziś tak odmienne od metod naszych przodków.   Dziś za polowanie uważa się siedzenie na ambonie z bronią gotową do strzału i czekanie na ofiarę.  Sprowadza się to do tego, że ofiarą pada wszystko, co się rusza z człekokształtnymi włącznie.  Wiem, wiem, że pretekstem do odstrzału są sztuki słabe i chore ale Nobla dam temu, kto po zmierzchu z odległości kilkudziesięciu metrów odróżni ciężarną samicę lub chorą sztukę.  Strażnik leśny przestrzegał mnie, abym uważał na myśliwych na ambonach a jeszcze bardziej przestrzegał przed kłusownikami – ci mogą zabić, żeby nie mieć świadków.
Tak w moim „krzywym zwierciadle” wygląda współczesne myślistwo, sport polegający na zabijaniu zwierząt bez potrzeby.  Zbójecki proceder dla trofeów i opowieści a nie dla zaspokojenia podstawowych potrzeb czyli głodu.   Do tego nic nas nie zmusza.
Inaczej wygląda to w wydaniu fachowców; służb leśnych i kół łowieckich.
Te lokalizują chore sztuki, tropią, dochodzą i prowadzą planowy odstrzał lub odłowy i przesiedlanie nadwyżek, prowadzą kontrolę i gospodarkę zasobami.

W Akacjowej Oazie liśćmi akacji pożywiały się zwierzęta roślinożerne, małe objadały odrosty i krzewy, większe wspinały się do gałęzi drzew.  Był też słoń leśny ale ten nie wspinał się do gałęzi poza jego zasięgiem, on powalał całe drzewa.    Homo erectus zatrzymywał się w Akacjowej Oazy w drodze powrotnej do obozowiska w wąwozie Góry Szerokiej (Mnicha).
Tu zbierał materiał do wyrobu broni myśliwskiej i elementy pułapek, bo akacja to bardzo twarde drzewo, akuratne jako materiał do dalszej obróbki narzędziami krzemiennymi i tak;
- wycinał odrosty akacjowe na drzewce oszczepów (duże pazury),
- tu znajdował i wycinał krzywe gałęzie do rzucania, proste gałęzie na pałki i maczugi,
- w korzeniach zwalonych akacji znajdował twarde cienkie korzenie na poręczne szpikulce (małe pazury) i uzbrojenie pułapek.
Te narzędzia były mu potrzebna do polowania i łowienia, narzędzia krzemienne były do polowania zupełnie bezużyteczne.  No chyba, że pięściak.  Ten przydawał się tylko do ostatecznego – rytualnego – dobijania zdobyczy – do zabijania na śmierć!
Dopiero po ubiciu zwierzyny można było użyć nacinaków i odłupków do dzielenia zdobyczy, porcjowania mięsa, oddzielania skóry, skrobania kości z mięsa i „kowadełek” do łupania kości wzdłuż.
Ale to wszystko odbywało się na zwłokach ofiary.
Na polowanie wychodzili mężczyźni, kobiety i młodzież, wychodzili obładowani bronią bez prowiantu.   Prowiant trzeba było sobie znaleźć.
Żeby nie dostać się w zasięg zębów, pazurów czy rogów, aby samemu nie stać się ofiarą, potrzebny był dystans, bezpieczna odległość od przeciwnika.  Zarówno drapieżniki jak i płochliwi roślinożercy mogą zaatakować po przekroczeniu bezpiecznej dla danego gatunku odległości, innej dla każdego. 
I Homo erectus wiedział, które zwierze zejdzie mu z drogi, ucieknie w popłochu, a które zaatakuje.  Znał odległości, na które może się zbliżyć, aby rzucać oszczepem, zakrzywionym konarem czy kamieniem.   Najniebezpieczniejsze były niespodziewane napotkanie zwierzyny.
I dlatego należało zwierzę wytropić i podejść, zaczaić się i zaatakować z ukrycia.   Albo zaczaić się w zasadzce i czekać aż zwierzę podejdzie bliżej i nie będzie spodziewać się ataku, zaatakować z zaskoczenia.   Często wabili zwierzynę i ptaki w zasadzkę, znali zwyczaje, zachowania i język zwierząt i umieli tą wiedzę wykorzystywać.  Dystans należało zmniejszyć do kilku, kilkunastu kroków, bo zasięg celnych rzutów i skuteczność broni była ograniczona.   Po ataku natychmiast należało wycofać się ze strefy ewentualnego kontrataku zwierzyny.  Wcale nie trzeba było walczyć do końca, do powalenia i zabicia przeciwnika.
Ranne i rozjuszone zwierze było niebezpieczniejsze od zdrowego.
Pierwsze uderzenie, rzut oszczepem, kamieniem lub zakrzywionym konarem należało do doświadczonych myśliwych.   To była pierwsza linia, linia ataku.  Ci po wykonaniu rzutu wycofywali się ze strefy bezpośredniego zagrożenia, nawet roślinożerne mogły zaatakować rogami lub kopytami a to mogło się skończyć śmiercią lub kalectwem.   Wycofując się odbierali od pozostałych myśliwych następne oszczepy lub inną broń, która mogła im przeszkadzać przy pierwszym rzucie.   Inni myśliwi ujawniali swoją obecność krzykiem i hałasem aby odstraszyć ofiarę, odwrócić jej uwagę od atakujących.   To była druga linia, linia obrony wobec zagrożenia atakiem ofiary.   Ta taktyka sprawdzała się, role i czynności były w grupie podzielone, każdy wiedział, co ma robić, żeby z polowania powrócili wszyscy i w całości.    Nie wiem czemu ale przychodzi mi na myśl corrida, przedstawienie wyreżyserowane i zrealizowane ku uciesze gawiedzi.   Zakończenie jest zawsze takie samo.
Po wycofaniu z bezpiecznej odległości łowcy śledzili i tropili ranną ofiarę, aby, gdy opadnie z sił, znowu zaatakować, a gdy padnie dobić.  W przypadku bawołów mogło to nie raz trwać dzień lub dwa.   Co więcej, rannej zdobyczy trzeba było bronić przed innymi drapieżnikami.   Tak, jak Homo erektusowi zdarzało się, że odbierał zdobycz drapieżcom, przez spłoszenie i przegonienie ich od ich ofiary.   Stąd zapewne twierdzenie uczonych o pożywianiu padliną, tak ale zwierzyną świeżo ubitą przez inne drapieżniki albo chorych osobników, które trzeba było dobić samemu.
Głównym jednak sposobem pozyskiwania pokarmów zwierzęcych były różne systemy pułapek, sideł i dołów.   Na polowania wychodzili co kilka dni, na co dzień grupa sprawdzała pułapki już zainstalowane i stawiała nowe.  Codziennie przemierzali sawanny na stokach Ostrzycy aż po wulkany Grodźca lub Wilkołaka, aby wybierać pułapki i to, co udało się w nie złowić.   Zakładali przynęty i uzbrajali pułapki ponownie.
Penetrując sawannę poznawali lokalizację poszczególnych gatunków zwierząt a przy tym poznawali stanowiska roślin.  
Nazywamy ich łowcami-zbieraczami dlatego, że łowili drobną zwierzynę, zbierali: małe płazy i gady, jaja, ślimaki, owady, larwy i rośliny.   Rośliny znali za wiedzą wielu pokoleń i sami przekazywali ją następnym.
Znali otaczające ich środowisko, znali gatunki i przydatne do spożycia części roślin, znali ich właściwości odżywcze i lecznicze, znali też trucizny.
Wiedzieli, że korzenie, owoce i pnącza są potrzebne w ich diecie choć nie znali ich składu; witamin, cukrów, enzymów i soli mineralnych.
Zbierali je podczas wymarszów i w oazie w drodze powrotnej do obozu.  Staw i podmokła okolica sprzyjała rozwojowi wielu gatunków roślin, była ich magazynem.

Błędne jest twierdzenie, że nasi pra żywili się wyłącznie mięsem.
Człowiek bezwiednie sięga po to, czego potrzebuje jego organizm.
I niech Wam się nie zdaje, że mając na półkach do wyboru wiele warzyw i owoców, że wybraliście rozumem.  Rozum nie ma nic do tego, to są nasze indywidualne organiczne potrzeby.   My możemy jedynie dokonać wyboru (sięgnąć) lub wyartykułować swój wybór.   A markety na powitanie wystawiają owoce i warzywa, żebyście złamali zaplanowane zakupy, żebyście zaspokoili braki w organizmie.

Nasza grupa, łowcy-zbieracze (czasami myśliwi) w Akacjowej Oazie gasili pragnienie, na brzegach odpoczywali przed drogą powrotną.  Zbierali materiały na broń, zbierali rośliny.  Czasem, widząc świeże ślady, tropili i polowali albo czaili się wśród krzewów na zwierzynę zmierzającą do wodopoju.
W drodze na łowy nasi przodkowie smarowali twarze, szczególnie okolice oczu, różnymi glinami lub błotem.    Robili to po to, aby muchy i komary nie przeszkadzały im w polowaniu, aby ich nie rozpraszały.   Przed powrotem do obozu całe ciało smarowali błotem dla potrzeb sanitarnych.   Smarowali głównie twarz i włosy dla oczyszczenia z owadów i insektów.   Zanim doszli do obozu błoto na nich zasychało.  W obozie nad strumieniem najpierw kruszyli wyschniętą powłokę a następnie zmywali jej resztki w strumieniu.   W ten sposób nie tylko myli się, pozbywali się też pasożytów.

Homo erectusowi  przypisuje się znaczny udział w eliminacji dużych drapieżników przez odławianie mniejszych gatunków stanowiących także ich pokarm (konkurencja pokarmowa).   Przypisuje się też mordowanie całych stad koni, słoni czy innych roślinożerców przez zagonienie ich na urwisko.
Może to bardzo filmowe i medialne ale wtedy nie było mediów.  Głupota przed wiekami zapisana w księgach pozostała tam na zawsze, stała się kanonem powtarzanym do dziś.   A gdzie logika?
Nasz przodek nie był tak głupi, jak ci, którzy to wymyślili.   Za pożywienie wystarczała mu jedna sztuka, która wystarczyła grupie na kilka dni.
W tropikalnym klimacie mógł tylko suszyć lub wędzić nad ogniskiem porcje mięsa na następny dzień.  Szczątki gnijące pod urwiskiem na długie tygodnie wyłączały okolicę z użytku a ilość zabitych sztuk pozbawiała następnych posiłków, to było marnotrawstwo.   Na to nasz przodek nie mógł sobie pozwolić.  Dopóki zwierzyna żyła, dopóty była zapasem pożywienia na następne tygodnie i miesiące.   Homo erectus łowca-zbieracz (także myśliwy) zabijał tyle, ile potrzebował dla zaspokojenia głodu.

Oglądam codziennie panoramę, południowe stoki Ostrzycy a w oczy kują mnie sterczące na polach ambony.  Są nimi oszpecone wszystkie pola wokół góry i zastanawiam się komu to potrzebne?   I sam sobie odpowiadam;
- kilku osobom dla „sportowego” zabijania.  
Moja eskapada, przedzieranie się przez zaśnieżone pola do Akacjowej Oazy, dla zrobienia kilku zdjęć, trwała blisko godzinę.   Przez ten czas na polach, na ścierniskach po kukurydzy, naliczyłem ok. 30-tu saren w stadkach po 5-6 sztuk, odgrzebujących spod śniegu korzenie i resztki liści kukurydzy.
- Jest do czego strzelać?
- Nie.  Jest co chronić!
Następne pokolenia będą nas rozliczać z tego, jak chronimy środowisko, rozliczać z tego, co im pozostawimy.   Zamiast ambon trzeba nam stawiać popasy dla turystów w miejscach widokowych.   Bo jest na co popatrzeć  i jest czym oddychać, jeszcze.
Jest jeszcze coś, czego nie widać w panoramie ale jest widoczne gołym okiem.   To kilkanaście wiatraków na horyzoncie, na lewo od zachodniego stoku Ostrzycy, gdzieś za Proboszczowem.   Drapią w oczy, bo wystają nad horyzont ale to już inna historia, z którą Homo erectus nie miał nic wspólnego.

Foto autor:                                                     Roman Wysoki
1.02.2013 Bystrzyca Górna k.Wlenia