W centrum panoramy, w obniżeniu pod Ostrzycą Akacjowa Oaza. |
Wschodnia ściana akacji. |
Południowa ściana akacji. |
Mały staw o średnicy ok. 7-8 m.
|
Rosły tu potężne akacje w pniu ok. 1/2 m. |
Odrosty akacji na brzegu stawu. |
Rezerwat Akacjowa Oaza.
Kontynuując
temat Homo erectusa nie sposób
poruszyć obserwacji zdobytych w terenie i tkwiących w pamięci, do czasu, aż
przyjdzie na nie pora.
Odwoływałem
się do wyobraźni opisując widok z Sołtysiej Czuby, opisywałem widok z drzewami
i krzewami sawanny a na otwartych przestrzeniach stada pasących się stad
roślinożerców i górujący nad nimi, znacznie wyższy niż dziś, komin wulkanu
Ostrzycy.
Dziś przyszło mi sięgnąć do
schowka pamięci i wyciągnąć dla Was prezent: Akacjową Oazę pod Ostrzycą – jest
i czeka na Was!
U podnóża, na południowym
stoku Ostrzycy w najniższym punkcie terenu w małym stawie gromadzi się woda
powierzchniowa.
Zbiornik wody gruntowej o
średnicy 7-8 metrów odrośnięty po brzegach olchami i brzozami, to efekt
zlodowaceń i tundry towarzyszącej im przed i po zlodowaceniu. Te gatunki na podmokłym gruncie wyparły
akację porastającą brzegi przed milionami lat, przed zlodowaceniem.
Ale już na kilka metrów można
natknąć się na akacje w postaci krzewów, im dalej od stawu, tym akacje większe
i wyrosłe w pień.
Obrzeże zagajnika od wschodu
i południa, w największym nasłonecznieniu, porośnięte drzewami akacji. Na granicy z polami drzewa wyrośnięte na ok.
6-7 metrów a w pniu średnice do ok.25 cm.
W głębi za pierwszymi drzewami widoczne
karpy ściętych akacji o średnicach pnia dochodzących do ½ metra.
Mamy tu prawdopodobnie do czynienia z
kilkoma gatunkami akacji;
- jedne wyrastają w pień, w
pniu pną się w górę i od pnia wyrastają cienkie gałęzie, korona w kształcie
stożka,
- drugie grube przy ziemi ale
już na wysokości ok. 1-1,5 merta rozgałęziają się w grube konary wyrastające w
górę a od nich wyrastają gałęzie, korona płaska w kształcie parasola,
- i te ostatnie najbliżej
stawu – krzewy wyrastające z gruntu tylko grubymi gałęziami, prostymi patykami
a od nich gałązki (odrosty z korzeni?).
Im dalej w głąb zagajnika,
tym mniej akacji, już po kilku krokach przeważają inne gatunki drzew.
Ten akacjowy zagajnik to
relikt przeszłości, endemit – gatunku, którego nie powinno tu być z powodów
klimatycznych. Akacja to drzewo
tropikalne charakterystyczne dla sawann afrykańskich. To znaczy, że w czasie kiedy wypiętrzył się
wulkan Ostrzycy (ok. 35-30 mln. lat temu), w klimacie tropikalnym, powstało
podobne do dzisiejszego ukształtowanie terenu i powstał staw. Staw w tych warunkach obrósł dookoła
drzewami i krzewami akacji (ekspansja akacji) – stał się akacjową oazą. Lodowiec w swoim czasie zasypał obniżenia
terenu, system korzeniowy akacji przetrzymał najgorsze i po ociepleniu klimatu
(po kilku tysiącach lat), akacje wyrosły z korzeni. Taka była ich wola przeżycia.
Ze stawu wypływa strumyk,
odbierający nadmiar wody.
To tu do strumienia i stawu
podążały stada pasących się antylop, bawołów i bizonów aby ugasić pragnienie aby
schronić się przed słonecznym żarem. I
to tu czyhał na nie tygrys szablozęby, lew a nawet człowiek – Homo erectus.
Bo Homo erectus żył w tym środowisku.
Parametry geodezyjne gruntu
są na Mapie Ewidencji Gruntów – Obręb Bystrzyca k.Wlenia.
Całość tworzy trapez zbliżony
do prostokąta o powierzchni ok. 0,75 ha, zawartego pomiędzy dwoma drogami
gruntowymi (od południa i od północy).
Nie przypadkowo określam
granice terenu, mając na myśli ochronę tego miejsca przed działalnością gospodarczą
człowieka ale dającą dostęp turystom.
Żadna z obecnie porastających
las akacji nie osiąga grubością, karp ściętych drzew. To efekt działalności gospodarczej
człowieka, ślady wycinki sprzed kilku lat.
Na bieżąco wycinane są kolejne coraz cieńsze akacje, żadnej nie będzie dane
wyrosnąć. Akacja nie przetrwa!
Wydaje się konieczne ogrodzenie terenu, postawienie
tablic informacyjnych i ochrona prawna - wyznaczenie ścisłego rezerwatu.
Nie wystarczy zakreślenie
terenu na mapach czerwoną kreską, jak to zrobiono z wierzchołkiem
Ostrzycy. Rzadkie gatunki zwierząt i
roślin nie znają się na mapie a potrzebują przestrzeni życiowej. Ale nawet na Ostrzycy nie mają szans skoro
wokół prowadzona jest gospodarka leśna i pozyskiwanie runa leśnego.
Wiem, bo prowadziłem w
sierpniu Historyczną Pielgrzymkę Trędowatych, wycinane są całe sektory lasu i
pojedyncze drzewa także te z oznaczeniami Czerwonego Szlaku (Dzwonkowej Drogi). Szlak w lasach pod Ostrzycą nie jest
oznaczony!
Wędrując
po górach napotykałem w lasach pojedyncze akacje, zachodziłem w głowę, skąd się
tam wzięły z dala od dróg i ogrodów, jak wyrosły bez opieki człowieka? Tako teraz sobie i Wam objaśniam, uwalniając głowę
od zalegających obserwacji. Teraz
napotkana w górach samotna akacja „da Wam do myślenia”, jej korzenie tkwią w
ziemi od wielu milionów lat a w Waszych głowach od tej chwili.
W obecnym eseju mogę się
powoływać na słowa i zdania całe, które już napisałem i tak;
- pisałem w eseju „Przysmak
praprzodków”, że wybiorę się tam w poszukiwaniu porzuconego pięściaka.
Wybrałem się, a jakże,
pięściaka nie znalazłem ale znalazłem coś innego, znalazłem tam śmierdzący
problem czyli odchody tygrysa szablozębego oraz kawał padliny, jego
zdobyczy. Oczywiście, że żartowałem;
skamieniałe odchody ni padlina nie śmierdzą, bo to nie pieniądze.
Żywa akacja, skamieniała
trzcina cukrowa i skamieniała kora dębu korkowego, odchody i padlina, to
kolejne artefakty świadczące o prehistorycznym trzecio- i czwartorzędowym
ekosystemie obejmującym podmokłe obniżenia terenów na południe od Ostrzycy. To moje kolejne dowody na potrzebę objęcia
ochroną Rezerwatu - Akacjowa Oaza.
Jeno, że adresatów mojego projektu nijak znaleźć nie mogę a ci, do
których się zwracam, milczą jak zaklęci, możem ich zauroczył artefaktami? Tak to eseje i strony się plączą,
prehistoria człowieka przegrywa ze współczesną miernotą.
Spotkałem sąsiada z Bełczyny,
opowiadał jak w czasach komuny padło hasło – „wsio budziet kukurydza”.
Próbowano zaorać Akacjową
Oazę i obsiać kukurydzą. Przedtem
jednak wycięto duże drzewa, wycięto krzewy – zaorano, obsiano i wyrosła…. akacja.
Wielokrotnie truto ją różnymi środkami, aby po kilu latach
zaniechać. A akacja jak rosła tak
rośnie, bo jest w niej siła przetrwania
i odporność nabywana przez setki tysięcy lat w zmieniających się warunkach
(zmiany genetyczne).
I chociaż kukurydza ma dwa
razy tyle genów, co człowiek, nie zdołała się przebić. Bo kukurydza nie myśli a o wyobraźni to w
ogóle nie ma mowy.
Nie to, co my.
Fotografie autor; Roman
Wysocki
1.01.2013 Bystrzyca Górna k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.
Rezerwat Akacjowa Oaza c.d.
Za krzewami z lewej oaza. |
Ambona tuż za oazą. |
Widok na Ostrzycę w drodze do oazy. |
Żegnając się z Homo erectusem w Akacjowej Oazie napisałem,
że jak inne drapieżniki, zasadzał się
tam na roślinożernych zmierzających do wodopoju.
Zasadzał, znaczy polował i tu
jestem winien wyjaśnienia.
We wcześniejszym tekście
pisałem przecież, że jeszcze nie polował, że sam był ofiarą drapieżców. Tak sam, w pojedynkę nie miał szans, nie był
tak szybki ani tak silny, nie miał kłów, pazurów, kopyt ani rogów. Mógł to robić tylko w grupie i z pomocą
swojego mózgu którym przewyższał przeciwników sprytem, mądrością i doświadczeniem
oraz z użyciem narzędzi i pułapek.
Podjąłem temat polowania,
ponieważ tuż za drogą na północ od Akacjowej Oazy stoi ambona – pretekst do
podjęcia tematu.
Rozumienie
słowa polowanie jest dziś tak odmienne od metod naszych przodków. Dziś za polowanie uważa się siedzenie na
ambonie z bronią gotową do strzału i czekanie na ofiarę. Sprowadza się to do tego, że ofiarą pada
wszystko, co się rusza z człekokształtnymi włącznie. Wiem, wiem, że pretekstem do odstrzału są
sztuki słabe i chore ale Nobla dam temu, kto po zmierzchu z odległości kilkudziesięciu
metrów odróżni ciężarną samicę lub chorą sztukę. Strażnik leśny przestrzegał mnie, abym uważał
na myśliwych na ambonach a jeszcze bardziej przestrzegał przed kłusownikami –
ci mogą zabić, żeby nie mieć świadków.
Tak w moim „krzywym zwierciadle”
wygląda współczesne myślistwo, sport polegający na zabijaniu zwierząt bez
potrzeby. Zbójecki proceder dla trofeów
i opowieści a nie dla zaspokojenia podstawowych potrzeb czyli głodu. Do tego nic nas nie zmusza.
Inaczej wygląda to w wydaniu
fachowców; służb leśnych i kół łowieckich.
Te lokalizują chore sztuki,
tropią, dochodzą i prowadzą planowy odstrzał lub odłowy i przesiedlanie
nadwyżek, prowadzą kontrolę i gospodarkę zasobami.
W
Akacjowej Oazie liśćmi akacji pożywiały się zwierzęta roślinożerne, małe
objadały odrosty i krzewy, większe wspinały się do gałęzi drzew. Był też słoń leśny ale ten nie wspinał się do
gałęzi poza jego zasięgiem, on powalał całe drzewa. Homo
erectus zatrzymywał się w Akacjowej Oazy w drodze powrotnej do obozowiska w
wąwozie Góry Szerokiej (Mnicha).
Tu zbierał materiał do wyrobu
broni myśliwskiej i elementy pułapek, bo akacja to bardzo twarde drzewo,
akuratne jako materiał do dalszej obróbki narzędziami krzemiennymi i tak;
- wycinał odrosty akacjowe na
drzewce oszczepów (duże pazury),
- tu znajdował i wycinał
krzywe gałęzie do rzucania, proste gałęzie na pałki i maczugi,
- w korzeniach zwalonych
akacji znajdował twarde cienkie korzenie na poręczne szpikulce (małe pazury) i
uzbrojenie pułapek.
Te narzędzia były mu
potrzebna do polowania i łowienia, narzędzia krzemienne były do polowania
zupełnie bezużyteczne. No chyba, że
pięściak. Ten przydawał się tylko do
ostatecznego – rytualnego – dobijania zdobyczy – do zabijania na śmierć!
Dopiero po ubiciu zwierzyny
można było użyć nacinaków i odłupków do dzielenia zdobyczy, porcjowania mięsa,
oddzielania skóry, skrobania kości z mięsa i „kowadełek” do łupania kości
wzdłuż.
Ale to wszystko odbywało się
na zwłokach ofiary.
Na
polowanie wychodzili mężczyźni, kobiety i młodzież, wychodzili obładowani
bronią bez prowiantu. Prowiant trzeba
było sobie znaleźć.
Żeby nie dostać się w zasięg
zębów, pazurów czy rogów, aby samemu nie stać się ofiarą, potrzebny był
dystans, bezpieczna odległość od przeciwnika.
Zarówno drapieżniki jak i płochliwi roślinożercy mogą zaatakować po
przekroczeniu bezpiecznej dla danego gatunku odległości, innej dla
każdego.
I Homo erectus wiedział, które zwierze zejdzie mu z drogi, ucieknie w
popłochu, a które zaatakuje. Znał
odległości, na które może się zbliżyć, aby rzucać oszczepem, zakrzywionym
konarem czy kamieniem.
Najniebezpieczniejsze były niespodziewane napotkanie zwierzyny.
I dlatego należało zwierzę
wytropić i podejść, zaczaić się i zaatakować z ukrycia. Albo zaczaić się w zasadzce i czekać aż
zwierzę podejdzie bliżej i nie będzie spodziewać się ataku, zaatakować z
zaskoczenia. Często wabili zwierzynę i
ptaki w zasadzkę, znali zwyczaje, zachowania i język zwierząt i umieli tą
wiedzę wykorzystywać. Dystans należało
zmniejszyć do kilku, kilkunastu kroków, bo zasięg celnych rzutów i skuteczność
broni była ograniczona. Po ataku
natychmiast należało wycofać się ze strefy ewentualnego kontrataku
zwierzyny. Wcale nie trzeba było walczyć
do końca, do powalenia i zabicia przeciwnika.
Ranne i rozjuszone zwierze
było niebezpieczniejsze od zdrowego.
Pierwsze uderzenie, rzut
oszczepem, kamieniem lub zakrzywionym konarem należało do doświadczonych
myśliwych. To była pierwsza linia,
linia ataku. Ci po wykonaniu rzutu
wycofywali się ze strefy bezpośredniego zagrożenia, nawet roślinożerne mogły
zaatakować rogami lub kopytami a to mogło się skończyć śmiercią lub
kalectwem. Wycofując się odbierali od
pozostałych myśliwych następne oszczepy lub inną broń, która mogła im
przeszkadzać przy pierwszym rzucie.
Inni myśliwi ujawniali swoją obecność krzykiem i hałasem aby odstraszyć
ofiarę, odwrócić jej uwagę od atakujących.
To była druga linia, linia obrony wobec zagrożenia atakiem ofiary. Ta taktyka sprawdzała się, role i czynności
były w grupie podzielone, każdy wiedział, co ma robić, żeby z polowania
powrócili wszyscy i w całości. Nie
wiem czemu ale przychodzi mi na myśl corrida, przedstawienie wyreżyserowane i
zrealizowane ku uciesze gawiedzi.
Zakończenie jest zawsze takie samo.
Po wycofaniu z bezpiecznej
odległości łowcy śledzili i tropili ranną ofiarę, aby, gdy opadnie z sił, znowu
zaatakować, a gdy padnie dobić. W
przypadku bawołów mogło to nie raz trwać dzień lub dwa. Co więcej, rannej zdobyczy trzeba było
bronić przed innymi drapieżnikami. Tak,
jak Homo erektusowi zdarzało się, że
odbierał zdobycz drapieżcom, przez spłoszenie i przegonienie ich od ich
ofiary. Stąd zapewne twierdzenie
uczonych o pożywianiu padliną, tak ale zwierzyną świeżo ubitą przez inne
drapieżniki albo chorych osobników, które trzeba było dobić samemu.
Głównym
jednak sposobem pozyskiwania pokarmów zwierzęcych były różne systemy pułapek,
sideł i dołów. Na polowania wychodzili
co kilka dni, na co dzień grupa sprawdzała pułapki już zainstalowane i stawiała
nowe. Codziennie przemierzali sawanny na
stokach Ostrzycy aż po wulkany Grodźca lub Wilkołaka, aby wybierać pułapki i
to, co udało się w nie złowić.
Zakładali przynęty i uzbrajali pułapki ponownie.
Penetrując
sawannę poznawali lokalizację poszczególnych gatunków zwierząt a przy tym
poznawali stanowiska roślin.
Nazywamy ich
łowcami-zbieraczami dlatego, że łowili drobną zwierzynę, zbierali: małe płazy i
gady, jaja, ślimaki, owady, larwy i rośliny.
Rośliny znali za wiedzą wielu pokoleń i sami przekazywali ją następnym.
Znali otaczające ich
środowisko, znali gatunki i przydatne do spożycia części roślin, znali ich
właściwości odżywcze i lecznicze, znali też trucizny.
Wiedzieli, że korzenie, owoce
i pnącza są potrzebne w ich diecie choć nie znali ich składu; witamin, cukrów,
enzymów i soli mineralnych.
Zbierali je podczas wymarszów
i w oazie w drodze powrotnej do obozu.
Staw i podmokła okolica sprzyjała rozwojowi wielu gatunków roślin, była
ich magazynem.
Błędne
jest twierdzenie, że nasi pra żywili się wyłącznie mięsem.
Człowiek bezwiednie sięga po
to, czego potrzebuje jego organizm.
I niech Wam się nie zdaje, że
mając na półkach do wyboru wiele warzyw i owoców, że wybraliście rozumem. Rozum nie ma nic do tego, to są nasze
indywidualne organiczne potrzeby. My
możemy jedynie dokonać wyboru (sięgnąć) lub wyartykułować swój wybór. A markety na powitanie wystawiają owoce i
warzywa, żebyście złamali zaplanowane zakupy, żebyście zaspokoili braki w
organizmie.
Nasza
grupa, łowcy-zbieracze (czasami myśliwi) w Akacjowej Oazie gasili pragnienie,
na brzegach odpoczywali przed drogą powrotną.
Zbierali materiały na broń, zbierali rośliny. Czasem, widząc świeże ślady, tropili i polowali
albo czaili się wśród krzewów na zwierzynę zmierzającą do wodopoju.
W
drodze na łowy nasi przodkowie smarowali twarze, szczególnie okolice oczu,
różnymi glinami lub błotem. Robili to
po to, aby muchy i komary nie przeszkadzały im w polowaniu, aby ich nie
rozpraszały. Przed powrotem do obozu
całe ciało smarowali błotem dla potrzeb sanitarnych. Smarowali głównie twarz i włosy dla
oczyszczenia z owadów i insektów. Zanim
doszli do obozu błoto na nich zasychało.
W obozie nad strumieniem najpierw kruszyli wyschniętą powłokę a
następnie zmywali jej resztki w strumieniu.
W ten sposób nie tylko myli się, pozbywali się też pasożytów.
Homo erectusowi przypisuje się
znaczny udział w eliminacji dużych drapieżników przez odławianie mniejszych
gatunków stanowiących także ich pokarm (konkurencja pokarmowa). Przypisuje się też mordowanie całych stad
koni, słoni czy innych roślinożerców przez zagonienie ich na urwisko.
Może to bardzo filmowe i
medialne ale wtedy nie było mediów.
Głupota przed wiekami zapisana w księgach pozostała tam na zawsze, stała
się kanonem powtarzanym do dziś. A
gdzie logika?
Nasz przodek nie był tak
głupi, jak ci, którzy to wymyślili. Za
pożywienie wystarczała mu jedna sztuka, która wystarczyła grupie na kilka dni.
W tropikalnym klimacie mógł
tylko suszyć lub wędzić nad ogniskiem porcje mięsa na następny dzień. Szczątki gnijące pod urwiskiem na długie
tygodnie wyłączały okolicę z użytku a ilość zabitych sztuk pozbawiała
następnych posiłków, to było marnotrawstwo.
Na to nasz przodek nie mógł sobie pozwolić. Dopóki zwierzyna żyła, dopóty była zapasem
pożywienia na następne tygodnie i miesiące.
Homo erectus łowca-zbieracz
(także myśliwy) zabijał tyle, ile potrzebował dla zaspokojenia głodu.
Oglądam
codziennie panoramę, południowe stoki Ostrzycy a w oczy kują mnie sterczące na
polach ambony. Są nimi oszpecone
wszystkie pola wokół góry i zastanawiam się komu to potrzebne? I sam sobie odpowiadam;
- kilku osobom dla
„sportowego” zabijania.
Moja eskapada, przedzieranie
się przez zaśnieżone pola do Akacjowej Oazy, dla zrobienia kilku zdjęć, trwała
blisko godzinę. Przez ten czas na
polach, na ścierniskach po kukurydzy, naliczyłem ok. 30-tu saren w stadkach po
5-6 sztuk, odgrzebujących spod śniegu korzenie i resztki liści kukurydzy.
- Jest do czego strzelać?
- Nie. Jest co chronić!
Następne pokolenia będą nas
rozliczać z tego, jak chronimy środowisko, rozliczać z tego, co im
pozostawimy. Zamiast ambon trzeba nam
stawiać popasy dla turystów w miejscach widokowych. Bo jest na co popatrzeć i jest czym oddychać, jeszcze.
Jest jeszcze coś, czego nie
widać w panoramie ale jest widoczne gołym okiem. To kilkanaście wiatraków na horyzoncie, na
lewo od zachodniego stoku Ostrzycy, gdzieś za Proboszczowem. Drapią w oczy, bo wystają nad horyzont ale
to już inna historia, z którą Homo erectus nie miał nic wspólnego.
Foto autor: Roman
Wysoki
1.02.2013 Bystrzyca Górna
k.Wlenia