Komora pieca.
Noble rozdawam (rozdaję)!
W przekorności swojej Muszę zawrócić Czytelników do
porzuconego już na stronach tej książki tematu pieca. Pieca nie znalazłem, poleciłem go do szukania
następnym pokoleniom. Ale nie znaczy to,
że pod nogami nie plączą mi się odłamki, fragmenty tegoż pieca i zadają myśli
rozmnożenie. A to po to, żeby pokazać im
i tym, którym wolno szukać, jak taki piec a właściwie jego komora wygląda. Żeby wiedzieli czego mają szukać.
fot. 1. Taka konstrukcja powstała w mojej chorej głowie na podstawie kilku znalezionych fragmentów:
1 - widok z boku na ścianę,
2 - widok z boku na przekrój tyłu komory,
3 - płyta, kształt teoretyczny, mógł być dowolny, na którym komora pomieściła się.
Okręgi i elipsy na rys. nie pogrubione - dotyczą tylko łuków.
Bo piec, jak ogólnie wiadomo, to konstrukcja zamknięta; od
paleniska na dole przez jedną lub kilka komór i ku górze kanałami do komina
czyli wylotu spalin.
Cała sztuczka polega na tym, żeby w palenisku uzyskać jak
największą temperaturę stosowną do procesów, które zamierzamy wyczyniać w
komorze grzejnej albo dla nagrzania ścian pieca i wykorzystania zakumulowanego
ciepła. Zazwyczaj robimy to w obiegu
zamkniętym ale nasz przodek miał do dyspozycji ognisko czyli palenisko
otwarte. Mógł wykorzystać tylko część
pozyskiwanego ciepła ale więcej wcale nie potrzebował. On tę część ciepła, spalin przechwycił,
okiełznał i zastosował do swoich celów.
Przebiegi ciepła studiowałem przez lata przy budowie pieców we
własnej bardzo starej chałupie. Z tak praktycznym
wykształceniem musiałem wejść w głowę naszego przodka i zbudować konstrukcję wg
jego potrzeb i wg jego wiedzy z dostępnych lub zmyślonych przez niego materiałów.
Latami przechodziły mi przez głowę różne kształty
konstrukcji, różne materiały; a to kamienie, a to kamienie lepione gliną, a to
sama glina. Przyznam się, że od czasu,
kiedy zdobyłem wiedzę o takiej potrzebie naszego przodka poszukiwałem w
obozowiskach kamieni oblepionych gliną lub fragmentów gliny wypełniającej
szpary pomiędzy kamieniami. I ciągle
nic, ani, ani. To, co znajdowałem
okazywało się skamieniałym mięsem zalepionym cienko w 2-10 mm warstwie gliny.
fot. 2. Fragment skamieniałej gliny
pozostawionej podczas wyrabiania z kawałkami tłuszczu. Widoczne kawałki
wetknięte w masę gliny i zasmarowane.
Ale w glinie była tajemnica naszego przodka, zacznę właśnie
od materiałów.
Glinę Homo erectus znał i stosował. W Okresie III rozmoczoną a nie wyrobioną
stosował do oblepiania mięsa do „dojrzewania”, pozostawiał na tygodnie i
miesiące do naturalnego wysuszenia. W
Okresie IV i V w wyrobionej glinie zalepiał mięso do gotowania – gotował mięso w
ognisku, w formach glinianych.
Rozbijając formy po gotowaniu otrzymywał odłamki formy,
kawałki bardzo twardej gliny nasączonej tłuszczem i wypalonej w żarze ogniska. Te kawałki skorup były twardsze nawet od
współczesnych wyrobów glinianych a przecież wypalonych. Ale on o tym nie wiedział, bo wyrobów
glinianych i wypalanych dotąd nie znalazłem.
Fot. 3 i 4. Skamieniały placek wyrobionej gliny do zalepienia mięsa w
formie. Fot. 2 widoczne skosy i zagniecenie zalepione łatą z gliny na
sucho. Fot. 3 widoczne skosy1, zagniecenie grubości 3 i nadłożenie
materiału 2. Z lewej u góry widoczny kąt prosty a na całej długości u
góry materiał gruby.
Po przyłożeniu trzech stron formowany był skos u góry, bo to był
ostatni plaster zamykający mięso w formie. Formowanie, łatanie i
zalepianie plastra odbywało się bez użycia wody.
Co więcej, wodę stosował tylko do rozmoczenia surowej
gliny. Wyrabiając glinę wyciskał z niej
wodę a lepiąc formę zagniatał na brzegach kolejnych plastrów bez moczenia i
zacierania połączeń. Kleił do równa i
dlatego na brzegach plastrów wylepiał skosy technologiczne dla przyłożenia
jednego placka do drugiego, do zaciśnięcia jednego z drugim. Powstawały spojenia bez użycia wody.
W fotografiach pośród różnych wylepianych kształtów
prezentowałem także te z kątem prostym i skosami na brzegach – i Nobla dam
uczonemu, który to zobaczył.
Znając dużą wytrzymałość gliny wypalonej z tłuszczem podczas
gotowania, postanowił to zjawisko wykorzystać do budowy komory pieca.
Palenisko już miał i stosował, bo korzystał z ogniska. Wystarczyło obstawić część ogniska wysokimi kamieniami
dla wygodnego dokładania do ognia. Na
nich układał płytę kamienną a na płycie pokrywę w kształcie pryzmy. I właśnie ta pokrywa – pryzma otwarta z
jednej strony była komorą grzejną i kominem czyli odprowadzeniem spalin. Całość należało zastawiać od przodu płaskim
kamieniem dla otwierania i zamykania komory.
Ale kamieniem niższym od wysokości komory a to dla ujścia spalin. Tu z przodu należało pozostawić otwór,
szparę, którą uchodził dym.
fot. 5. Narożnik u podstawy z tyłu komory, widok od spodu.
Fot. 6. Stawiając pierwszą porcję gliny na płycie formował pochylenie
ściany bocznej i tylnej. Widok z boku i kąt nachylenia ściany bocznej
(mniejszy).
fot. 7. Widok z boku, kąt nachylenia ściany tylnej (większy). Użyte
do lepienia kawałki tłuszczu były za duże, podczas wygniatania kształtów
nie poddawały się i wyłaziły z gliny. Ta porcja materiału została
zaniechana i porzucona dla mnie.
Wrócić mi należy do znalezisk, bo tam jest ukryta technologia
materiałowa i szczegóły konstrukcji czyli, skąd ja to wiem. Na fotografiach przedstawiam fazy wyrabiania
gliny z kawałkami tłuszczu;
- wylepionej i wysuszonej z kawałkami nie wytopionego jeszcze
tłuszczu,
- wypalonej ze śladami tłuszczu po wielokrotnym prażeniu,
- kawałki przetopionego tłuszczu pokryte przylepioną gliną.
Tu muszę zwrócić Wam uwagę na to, że porcja tłuszczu po
przetopieniu w formie i zastygnięciu była w całości i odchodziła od formy. W czasie gotowania w formie pod dużym
ciśnieniem tłuszcz przenikał w ściany.
Powstawał ubytek objętości, w środku formy pozostawała luźna porcja. Wielokrotne nagrzewanie powodowało zanik
porcji, pozostawały tylko ślady struktur.
I możecie to zaobserwować topiąc skwarki słoniny na
patelni. W czasie przetapiania na smalec
skwarki ubywa, pod koniec pozostaje przysmak, chrupiąca skwarka bez tłuszczu,
to konstrukcja tkanki, która nie uległa przetopieniu.
fot. 8. Dwie skamieniałe i przetopione porcje tłuszczu wyłupane ze ścian komory oblepione gliną.
A, że Nobli u mnie dzisiaj dostatek, to muszę nimi obdzielić
także tych uczonych, którzy zobaczą w przedstawionych fragmentach kąty
pochylenia ścian pryzmy, komory. Przód
komory otwarty, tył zamknięty ścianą o dużym nachyleniu, prawie kąt prosty, po
bokach nachylenie ścian mniejsze, bo od 60 do 75 st. a wierzch obły, bez
krawędzi na styku ścian, zaokrąglony promieniem ok.6-7 cm.
Zaokrąglony, najwyższy fragment komory wyznacza grubość
materiału stropu i ścian, bo daje się zmierzyć i wynosi ok.4 cm. I jest to grubość, wielokrotność grubości
ścianek form do gotowania, i jest to grubość gliny w wyrobach Homo erectusa
nie spotykana. Na dole, na styku pryzmy
z płytą grubość ścian dochodziła do 7-8 cm.
I choć fragmenty pochodzą z różnych obozowisk, są w różnych
fazach budowy i dotyczą różnych miejsc konstrukcji, to wyznaczają taką a nie
inną budowę komory powtarzalnej w cywilizowanej społeczności.
Piszę o powtarzalności, bo o potrzebie budowy komory do
wypieków pisałem znajdując duże wypieki (chleby) o wysokości 9-10 cm. w wielu
obozowiskach. Na płycie w ognisku nie
uda się Wam wypiec równo nawet bułki o wysokości 3-4 cm. Nawet bułki nasz przodek wypiekał w komorze
grzewczej a w ostatniej fazie zamieszkania gotował w nich także mięso cienko
oblepione gliną.
fot. 9 i 10. Placek kukurydziany z odciętą
odłupkiem porcją "na spróbowanie". Widoczne rozwarstwienie w czasie
wypieku - to mogło się zdarzyć tylko w piecu.
Na fotografii prezentuję wielowarstwowy placek kukurydziany,
z grubo gniecionego ziarna. To znaczy
kilka placków zlepionych razem jeden na drugim i rozwarstwiony w czasie
pieczenia. To mogło zdarzyć się tylko w
komorze a jak widać placek nie był przekładany stronami. Strona dolna płaska, wypieczona od płyty a
strona górna wypukła, wzrosła i wypiekła się od gorących spalin.
fot. 11, 12, 13 i 14. Inny fragment narożnika
z tyłu u podstawy bardzo starej komory. Komora używana do końca aż
rozleciała się. Na fotografiach widoczne kąty pochylenia ścian bocznych
i ściany tylnej, skwarki przetopione w glinie 1, ubytki stare i nowe
oraz opalenie ogniem 2 w pęknięciu. Popękana była używana jeszcze przez
wiele lat.
Jak on to zrobił ?
Zbudował palenisko, obłożył boki i koniec kamieniami,
uformował zarys paleniska. Na wierzchu ułożył
dobraną do wielkości pytę kamienną.
Teraz na środku płyty ułożył dobrany kształtem kamień – formę kształtu
pryzmy. Jeśli kamień był płaski na
wierzchu układał na nim drzazgę drewna ostruganą z jednej strony na
półokrągło. Tam, gdzie po bokach lub na
końcu kształt kamienia nie odpowiadał wymyślonej konstrukcji, dokładał
pochylone patyki. Teraz całość rdzenia
formy pokrywał co najmniej dwoma warstwami liści. A to po to, żeby glina nie przykleiła się do
kamienia albo nie wcisnęła się w nierówności.
fot. 15. Skamieniały fragment gliny z samej góry komory. Połączenie ścian bocznych u góry oblepione na okrągło, po promieniu.
fot. 16. Ten sam fragment od przodu komory. Powierzchnia wylepienia
i widoczny ubytek po skwarce wytopionej w czasie eksploatacji, z
lewej naturalne pęknięcie.
fot. 17. Ten sam fragment, w naturalnych pęknięciach gromadziła się sadza od spalin, z lewej u góry.
Przygotowany rdzeń oblepiał wyrobioną gliną.
Przygotowany rdzeń oblepiał wyrobioną gliną.
Zaznaczam, wyrobioną gliną z kawałkami surowego sadła. Dokładał porcje gliny za porcją. Dociskał do rdzenia aż wylepił cały wymyślony
kształt (bez przodu).
Teraz rozpalił ognisko i przez kilka godzin wygrzewał
całość. I wcale przy tym nie wypalił
komory, on ją tylko wysuszył. Tłuszcz
pozostał nie wytopiony.
Ale glina wyschła na tyle, że zadaszenie było sztywne. Teraz mógł już podważyć konstrukcję z boku i
ustawić ją na końcach patyków (podkładek).
To samo zrobił z drugiej strony.
Po uniesieniu zadaszenia mógł usunąć kamień, rdzeń formy.
Teraz mógł delikatnie opuścić komorę i wypalać konstrukcję
ale do tego musiał jeszcze wysunąć tył konstrukcji poza płytę. Musiał zrobić w środku szparę pomiędzy
ścianką z tyłu komory a płytą kamienną.
Musiał tamtędy wpuścić ogień do wnętrza komory.
I właściwie komora już była gotowa do użytku. Przetopienie tłuszczu następowało latami w
użyciu, nie miało to żadnego znaczenia, bo i tak konstrukcja utrzymywała się w
całości. Przez lata fragmenty łoju
topiły się, nasycały i wzmacniały glinę.
Pozostawały po nich ślady (skwarki) albo i nie.
Stosując większe lub mniejsze płaskie kamienie mógł
całkowicie zamykać komorę od przodu lub regulować temperaturę zmieniając wielkość
otworu wylotowego.
fot. 18. Zbliżenie ubytku od spodu stropu
komory. Bardzo twarda glina wyprażona w spalinach u szczytu (góry)
komory. Odpadła cienka warstwa gliny, przełom "wachlarzowy"
charakterystyczny dla wypalonej gliny z wytopionym tłuszczem. Widoczne
ślady skwarek. W tym miejscu grubość materiału 4 cm, mogła być grubsza o
grubość odprysku pod wpływem temperatury.
W użyciu, w palenisku czyli pod płytą, należało rozpalić ogień a otwór z przodu komory zastawić płaskim kamieniem pozostawiając u góry otwór na dwa palce. Po nagrzaniu płyty i komory można było otwór odetkać, można było umieścić ciasta do wypieku lub mięso do gotowania cienko oblepione gliną. Teraz można było znowu zamknąć komorę pozostawiając mniejszy lub większy otwór u góry. Otwierając przód komory można było kontrolować wzrokowo stan przetworów.
Z mojego punktu widzenia konstruktora, kawałki tłuszczu
powodowały niejednorodność materiału, w masie gliny powstawały pustki bez
żadnej wytrzymałości. Ale grubość ścian
pokrywy i wzmocnienie składu gliny tłuszczami rekompensowało te braki.
Dlatego tak ostrożnie podnosiłem brzegi komory dla usunięcia
kamienia. Glina jeszcze nie była
wzmocniona tłuszczem, nie była z nim wypalona ale po usunięciu kamiennego
rdzenia można było komorę używać aż do końca Świata. Ale na skutek ciągłego użycia, nagrzewania i
stygnięcia w konstrukcji powstawały naprężenia i zmęczenie materiału. Lepiej było nie ruszać jej z miejsca. Trwałość konstrukcji komory wynosiła kilka
lat. Po latach zaczynała pękać,
szczelinami wydostawał się dym ale to w niczym nie przeszkadzało, dopóty,
dopóki się nie rozpadła.
Pługi i lemiesze o tym nie wiedziały, znalazłem tylko kilka
kawałków.
I uwaga, piec musiał funkcjonować w miejscu zadaszonym dla
ochrony przed deszczem. Jak wygląda
forma z gotującym mięsem, na która popada deszcz, o tym w eseju „Coś”;
http://przewodnik-homo-erectus.blogspot.com/p/blog-page_16.html
A przecież Homo erectus zadaszenia znał i stosował.
http://przewodnik-homo-erectus.blogspot.com/p/blog-page_16.html
A przecież Homo erectus zadaszenia znał i stosował.
W użyciu, w palenisku czyli pod płytą, należało rozpalić ogień a otwór z przodu komory zastawić płaskim kamieniem pozostawiając u góry otwór na dwa palce. Po nagrzaniu płyty i komory można było otwór odetkać, można było umieścić ciasta do wypieku lub mięso do gotowania cienko oblepione gliną. Teraz można było znowu zamknąć komorę pozostawiając mniejszy lub większy otwór u góry. Otwierając przód komory można było kontrolować wzrokowo stan przetworów.
A skoro uczeni koledzy już wiedzą czego szukać, to bardzo
proszę; szpadle w garść i do roboty, bo wam wolno. Gdzieś na polach, w obozowiskach tkwi w ziemi
cały piec, czeka na odkrywcę. Czeka na
Was Nobel, bo ja swoje już rozdałem i czekam na dostawę.
CIEKAWOSTKA.
Od czasu odkrycia wypieków naszego przodka próbuję w
wyobraźni ich smaku.
I ku własnemu zaskoczeniu doszedłem do tego, że miały smak
mięsa. Były przecież pieczone na smalcu
lub sosach pozostałych z gotowania mięsa.
Tylko te bez tłuszczu albo z bardzo małą zawartością tłuszczu miały
wyraźny smak użytych surowców i do nich Homo erectus dodawał składniki
smakowe.
Rozmarzyłem się; marzy mi się pracownia archeologii
stosowanej.
Marzy mi się mięso gotowane w formie glinianej przygryzane
plackami kukurydzianymi.
A co Wam się marzy?
Foto autor Roman
Wysocki
25.06.2015 Bystrzyca k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.