Translate

Homo erectus tu był ; Polowanie na ....padlinę.

Zawartość mieszka skórzanego - skamieniała maść trująca.

Widok od spodu.


Zbliżenie na wierzch porcji, do pobierania.



Polowanie …na padlinę.

Zastosowanie ognia stanowiło dla Homo erectusa przełom w życiu następnych pokoleń i jest momentem historycznym pozwalającym usystematyzować chronologię zdarzeń.   Wywołało to widoczne zmiany technologiczne, obyczajowe a nade wszystko znaczące zmiany w odżywianiu.
Dotychczas obserwował zwierzęta roślinożerne jak spożywają produkty roślinne, sam ich próbował ale do spożycia nadawały się tylko niektóre owoce.
Trawy i liście drzew nie nadawały się do jedzenia, nie był taki dosłownie wszystkożerny, bo nie do wszystkiego był przystosowany.   Nie miał odpowiednich żołądków, enzymów, uzębienia i innej aparatury potrzebnej do ich przyswojenia.
Zastosowanie ognia w przygotowaniu produktów roślinnych pozwoliło mu na przetwarzanie i pozyskiwanie do spożycia innych składników.   Ogień był potrzebny dla wzbogacenia dotychczasowej diety roślinnej i obróbkę cieplną mięsa.   Stało się to przyczyną „rewolucji kulinarnej” – przetwórstwa żywności na skalę, która nie śniła się uczonym.   Ale te tematy będę rozwijał w kolejnych esejach.
Znaczącym efektem widocznym w obozowiskach Homo erectusa było jego wyjście z ukrycia.   Dotychczasowe siedliska lokowane były wśród skał, drzew i w jaskiniach lub ich pobliżu.    Wraz z zastosowaniem ognia i przetwarzaniem  żywności nastąpił wzrost populacji i konieczność wyjścia na otwarte tereny; podwyższenia terenu, skarpy i brzegi rzek i potoków.
Rozpalenie kilku ognisk, otoczenie obozowiska zasiekami z gałęzi dawało większe gwarancje bezpieczeństwa niż dotychczasowe ukrycia.

Z wielu imaginacji przedstawiających Homo erectusa wyziera obraz istoty dwunożnej z zaostrzonym drągiem w ręku.   Zapodaje się nawet, że wśród znalezisk były oszczepy o dług. 2,2-2,4 m.    Tylko czy to były oszczepy, czy włócznie, bo gruby (ciężki drąg) zaostrzony na końcu nadawał się raczej do walki w bezpośrednim starciu do wbicia oburącz w ciało przeciwnika lub rzutu na odległość najwyżej kilku metrów.
Na pewno taki „oszczep” nasz przodek miał i używał ale znacznie wygodniejsze i skuteczniejsze były oszczepy krótsze i lżejsze - oszczepy bambusowe.   Były znacznie skuteczniejsze w walce z dystansu do dalekich i celnych rzutów.    I takich oszczepów też używał.
Czepiłem się oszczepu, bo wśród artefaktów znajduję wiele zmian wynikających
z zastosowania ognia;
- prażenie grotów (stożków),
- zadawanie grotów truciznami.
Przed zastosowaniem ognia ostrza oszczepów ciężkich i lekkich (długich kłów), i krótkich kolców (małych kłów) były strugane i co najwyżej polerowane.   Do strugania stożka ostrzy używał oczywiście odłupków.    Do polerowania używał gładkich krzemieni albo specjalnie „łuskanych” krzemieni.    I mam w swoich zbiorach takie wypolerowane krzemienie.    Są one miejscami „wyświecone” na powierzchni.
Prażenie grotów w ognisku zwiększało ich twardość ale niszczyło powierzchnię. Polerowanie po wyprażeniu polegało na oczyszczeniu i wgnieceniu zwęglonych cząsteczek drzewa w tę powierzchnię, dla metali nazywa się to nagniataniem (powierzchniowa obróbka plastyczna) ale to inna bajka, bo i struktura i właściwości materiału inne.
Chodziło nie tylko o to, żeby tylko trafić zwierzę ale o to, żeby grot wbił się jak najgłębiej, wtedy rzut był skuteczny.    Aby jeszcze zwiększyć skuteczność nasz przodek zadawał groty truciznami.    Zadawał, znaczy smarował truciznami powierzchnię stożkowych ostrzy.

Miseczka do wyciskania jadu ze żmii.





Miseczka od spodu.

Potrzebował to zrobić i mógł to już robić, bo przetwarzając mięso cieplnie uzyskiwał tłuszcz zwierzęcy czyli smalec.    Tłuszcz i jad żmii lub innej gadziny był składnikiem trującej maści, którą smarował groty oszczepów tak ciężkich jak i lekkich.
Homo erectus nie znał przepisów BHP dotyczących przygotowania trucizn ale bał się ich wystarczająco, aby stosować własne zasady.   Bał się nawet dotykać trucizny i chyba słusznie.
Do pozyskiwania jadu z zębów węża stosował miseczkę ulepioną z wyrobionej i nie wypalonej (ale wysuszonej) gliny ale z dodatkiem piachu.    Z dodatkiem piachu, bo czystej gliny używał do wylepiania form do pieczenia mięsa.   Ta miseczka musiała się od nich odróżniać, nie mogła to być nawet miseczka z tykwy, bo tej też używał (!).
Ale sam jad niczego nie załatwiał, bo trzeba go było przechowywać, inaczej wysychał na nic.    Do przechowania trucizny na długo trzeba ją było z czymś wymieszać, aby zamienić jad z cieczy w ciało stałe.    Wymyślił do tego tłuszcz, wymyślił maść!     Jad wymieszany z tłuszczem był w stanie stałym i dawał się przechowywać na długo, w mieszku skórzanym.
Porcję tłuszczu z jadem mieszał i wyrabiał patyczkiem w woreczku ze skóry trzymanym w dłoni tak, aby nie mieć kontaktu z trucizną.    Nie stosował do tego miseczki z tykwy, której później mógł użyć do posiłków.   Co to, to nie.    Służyły do tego specjalne naczynie gliniane i woreczek skórzany, aby nikt nie mógł ich pomylić z innymi naczyniami.    I moje wyjątkowe znaleziska są tego dowodem.
Jak to, na jakiej podstawie twierdzę, że zatruwał groty? Spytacie.
Ano tak, że z gotowanym było na odwrót; najpierw uczeni za pomocą wielkich  mikroskopów i analiz izotopowych wynaleźli na (kilku) zębach Homo erectusa ślady gotowanego.    Ogłosili to światu i do dziś świat nie wie, co i w jaki sposób gotował?    Ja już wiem i zapodam to w kolejnych esejach.
A odpowiadając na pytanie - wystarczy tylko zbadać groty znalezionych w świecie oszczepów (dwóch?).

Po zadaniu trucizny groty były owijane w liście, aby każde dziecko wiedziało.
To był znak dla wszystkich, że następnego dnia będzie polowanie.
Wieczorem mężczyźni polerowali groty oszczepów.   Bo polerowanie i smarowanie trucizną było ich głównym zajęciem przed polowaniem.    I nikt nie śmiał im w tym przeszkadzać.    Wszyscy w obozowisku wiedzieli już, że następnego dnia będzie coś konkretnego do jedzenia.    Wyczekiwali tego, bo zapasy mięsa wyczerpały się a placki (!) zaczynały ich nudzić.    A ci, którzy nie szli na polowanie wiedzieli, że następnego dnia będzie robota z gliną.


I ten następny dzień nastąpił, a było tak.

Po porannych ablucjach – tak Homo erectus używał wody i gliny do mycia (!) – z obozowiska wyruszyła grupa myśliwych.    Było wśród nich kilku łowców i tyluż samo asysty, młodzików na przyuczeniu.

Przechodząc przez górę zobaczyli na równinie stada oddalające się w popłochu w drugą stronę.    Ciekawi, co jest przyczyną zamieszania, zmierzali w tamtym kierunku.    Grupa schodząc z góry zbierała duże kamienie a na dole wśród ostatnich krzewów pochyleni zaczęli skradać się do brzegów sawanny.    Tam na kilkaset kroków zobaczyli przyczynę zamieszania.

Nad zwłokami bawołu posilał się szablozęby, rozerwał brzuch, posilił się już  wnętrznościami, zabrał się za rozrywanie zdobyczy.

Myśliwi czekali aż zaspokoi głód, głodny broniłby zdobyczy do końca, aż do śmierci.    Głodny ustąpi ale będzie ich prześladował w drodze, może ich tropić i zaatakować.   Syty będzie tylko bronił swojej własności, może ustąpić i oni o tym wiedzieli.   Odczekali, wyszli szpalerem (tyralierą) każdy z oszczepem w jednym ręku z kamieniem w drugim.    Za ich plecami podążali młodzicy z zapasowymi oszczepami i naręczami kamieni, byli tuż za plecami na wyciągnięcie ręki gotowi podać następny kamień lub oszczep.    Młodzi nie mogli się przerazić ani zagapić.    Stanowili zespół i życie zespołu było w rękach i sprawności pozostałych.   Szli stanowczym krokiem, już z daleka pohukując i krzycząc - niech wie, że to oni.    Najgłośniej krzyczeli młodzi, pewnie ze strachu. 

Znał ich przecież i nie raz dosięgały go ich kamienie.    W pierwszym momencie oderwał się od zdobyczy, stanął przed nią zasłaniając zdobycz własnym ciałem.    Ryczał i szczerzył kły.    Było jeszcze daleko, myśliwi dali mu czas do zastanowienia.

Nie wybiegał naprzeciw, wiedział, że natychmiast okrążą go i zakłują oszczepami.    Kiedy zbliżyli się na odległość rzutu, z ich strony poleciały pierwsze kamienie.    Szablozęby wycofał się za zwłoki swojej ofrary, stamtąd szczerzył kły, ale kiedy kamienie dogoniły go, musiał ustąpić.    Początkowo powoli, oglądając się i parskając oddalał się, żeby zaraz wielkimi susami dotrzeć do krzaków na brzegach sawanny.    Bo stado uzbrojonych ludzi było jedynym przeciwnikiem, który stawiał czoła szablozębemu, on przekonał się o tym wielokrotnie.

Upłynęło dużo czasu zanim myśliwi zapakowali zdobycz na drągi i udali się w drogę powrotną do obozowiska ale i tak zysk był oczywisty; szablozęby zaoszczędził im pół dnia roboty i nie narażali się nadmiernie.

Wracali z polowania wcześniej niż spodziewali się oczekujący w siedlisku.
 

Skamieniały połeć mięsa.

Zbliżenie na ślady kąsania i rozrywania zębami zasklepione krwią.

Duży połeć nadgryzionego mięsa znalazłem w O-7 kilkaset metrów na południe od Akacjowej Oazy.    Podnosiłem kamień z oczywistym wnioskiem, że nikt nie gryzł kamienia, że jest to skamieniałe pogryzione mięso.    Ślady gryzienia są wypełnione skamieniałą krwią.    Krew nie dała się usunąć z kamienia w czasie preparowania (czyszczenia) eksponatu.    Ta krew jest dowodem w śledztwie, ofiara żyła jeszcze, kiedy była zjadana.    Ślady wypełnione skamieniała krwią uniemożliwiły mi odczytanie sprawcy mordu a szablozęby jako domniemany sprawca bardzo pasuje mi do bajki o polowaniu.    Ale wystarczy zerknąć na fotografię, aby stwierdzić, że świeże mięso było gryzione przez zwierzęta duże i małe a stan skamieniałości wskazuje na to, że ofiara zginęła w czasach, kiedy nasz przodek nie gustował już w surowym ale ze świeżej darmowej zdobyczy umiał skorzystać.



Foto autor                                                                 Roman Wysocki

10.05.2014 Bystrzyca Górna k.Wlenia

Prawa autorskie zastrzeżone.