Skamieniały mózg noworodka, fragment - widok od skroni lewej - powiększenie, moneta 1 gr. PLN średn. ok. 15 mmm. |
Widok od góry. |
Widok od dołu. |
Widok od skroni prawej. |
Widok od tyłu, potylica. |
Widok przełomu, utrącona część czołowa. |
Zbliżenie udaru mózgowego. |
Nie tak
miało być.
Działanie na
wyobraźnię nr 14.
Przyszło mi wrócić do mojej (o)błędnej teorii z
pierwszego eseju cyklu „Homo erectus tu był” – p.t. „O prehistorii
Doliny Bobru” a dotyczącej migracji gatunku przez Bramę Czesko-Morawską. To i artefakty nie znane uczonym stało się
archeologicznym trzęsieniem ziemi, później było już tylko ciekawiej a napięcie
rosło. Prezentowałem i opisywałem
kolejne a nieznane artefakty świadczące o tym, że było inaczej niż stoi w
księgach. Uczeni byli uprzejmi popełnić
grzech generalizacji używając słowa NIE z tym wszystkim, co dalej pisali. Wyrządzili przy tym spustoszenie naszej
wiedzy o przodkach. Moje artefakty
mówią coś zupełnie innego. I tu
dygresja, ja te artefakty znalazłem zupełnie niewinnie, bo szukałem a oni wcale
ich nie szukali. Nie obyło się bez
arogancji i wypowiedzi typu cyt. „pomijając moje osobiste odczucia”. Bo to odbieram jako wycieczkę osobistą a nie jako
wypowiedź na temat.
I wedle moich przypuszczeń Homo erectus dotarł
w nasze strony około 1,6-1,5 mln. lat p.u. (przed uczonymi). Po zasiedleniu Dolinę Bobru zamieszkiwały
setki może nawet tysiące rodzin człowieczych Homo erectusa i to w tym samym czasie a nie w rozciągłości na 1,2
mln. lat.
Piszę o dużych liczbach, bo dla zachowania ciągłości
populacji w tak długim czasie (do 400 tys. lat p.u) niezbędne jest spełnienie
warunku minimum stosunków ilościowych.
Nadmienię tu o zapisach, wg których gatunek ludzki był już zagrożony
wyginięciem. Wg jednych wspomina się w
różnych okresach o 1 tys. osobników w innych o 70-100 osobnikach (zapisy
dotyczą historii Homo sapiens). Znaczy to, że w niebiesiech byliśmy już
zapisani w Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych.
Tu też muszę poprawić swoje kalkulacje z poprzednich
esejów a opartych na danych uczonych, bo 1,2 mln lat daje w podziale 80 tys.
pokoleń. Przypuszczam, że śmiertelność przy porodach, wśród niemowląt i w okresie
dziecięcym była bardzo duża. Nasi
przodkowie musieli się bardzo starać, aby nasz gatunek nie wymarł. Iżbyśmy dziś na tym świecie byli i zniszczyli
go do reszty – bo to świat jest teraz zagrożony ze wszystkim, co jeszcze żyje
dookoła.
A moje kolejne znalezisko jest przykładem kruchości
życia istoty człowieczej.
Lu była młodą kobietą w rodzinie zamieszkującej Dolinę
Bobru pomiędzy dzisiejszą Sobotą a Lwówkiem Śląskim. Jej nowo narodzony syn nie dawał oznak życia,
nie poruszał się, nie krzyczał. Do bólów
porodowych dołączył teraz ból ściskający gardło i rozrywający wnętrzności. Ból tym większy, że Wu, nowonarodzony miał
być jej pierwszym dzieckiem. W porodzie
pomagały jej inne kobiety obeznane z porodem ale śmierć dziecka przy porodzie
była dla wszystkich tragedią i wielką stratą.
Uspokajały i pocieszały Lu jak mogły, zajęły się zwłokami. Zaraz na miejscu znalazł się ojciec, ogarnął
Lu ramionami, on nie miał do niej pretensji choć potomek spełniałby jego
oczekiwania. Od ilości potomstwa
zależała jego pozycja w rodzinie i w grupie.
Od tych narodzin miała się zacząć jego rodzina, bo jako para z Lu byli
tylko luźnym związkiem. Każdy konkurent
mógł ten związek zniszczyć, pozyskać jej aprobatę, posiąść Lu i mieć z nią
potomstwo. Ale on kochał Lu i potrafi
jej to okazać, nawet śmierć syna nie mogła go do niej zniechęcić. Toteż pocieszał Lu tak jak potrafił, kobiety
delikatnie ale stanowczo wyjęły zwłoki dziecka z rąk matki. Zawinęły je w skórę i cała grupa udała się
poza obozowisko. Tam pod Górą Przodków
wygrzebali rękoma dołek w trawie, złożyli zwłoki głową na południe (żeby nie
oślepiało go Słońce) i obłożyli mogiłę kamieniami a to po to, żeby spało
spokojne od zwierząt. Rodzice pozostali
przy mogile, ona szlochająca w objęciach towarzysza, reszta odeszła do swoich
zajęć. Stali nad mogiłą czas jakiś
dotknięci niepojętym okrucieństwem, ogarnięci wielkim bólem. Naszych przodków też doświadczał okrutny
los. I ten ból przeżywali całym swoim
jestestwem, cierpieli tak samo jak my.
I pisanie, że nie mieli uczuć, bo nie mieli takiego ośrodka w mózgu,
jest bzdurą. Ich mózg był i mniejszy
od naszego i zbudowany nieco inaczej.
Doszukiwanie się ośrodka uczuć w naszej lokalizacji
jest błędem, mózg jest zaskakująco zmienny w swoich adaptacjach (mutacjach),
ponadto mózg przez cały czas życia osobnika rozwija się. Takie uczucia jak rodzicielstwo,
macierzyństwo, ojcostwo, miłość, zazdrość, rozpacz, nienawiść i wiele innych
ale równie podłych uczuć odziedziczyliśmy po przodkach. To one wyróżniały nas wśród zwierząt.
Dziecko spało spokojnie ale jako zwłoki stało się
obiektem destrukcji.
1. Destrukcja organiczna - rozkład zwłok (spadek
ciśnienia osmotycznego (wewnątrzkomórkowego), stężenia pośmiertne (kilka godzin
po śmierci), procesy gnilne i gazotwórcze z udziałem bakterii. Konsumpcja przez bakterie, owady i robale z
ziemi. Rozkład organiczny zamieniający
ciało (tkanki miękkie) w „pulpę”, gęsty płyn wypełniający skórę i jamy
ciała. W klimacie ciepłym i przy
dostępie powietrza pozostają tylko kości w tym czaszka wypełniona gęstniejącym sosem. Możliwa mumifikacja, szczątki – kości
powleczone skórą i wyschniętymi mięśniami.
W tej fazie możliwe jest też rozwleczenie szczątków przez zwierzęta.
2. Destrukcja mineralna (fosylizacja) – w ciągu setek
tysięcy lat szczątki poddawane są działaniu wody i składników mineralnych w
niej zawartych. Jeśli jest to
krzemionka, to już wiecie, podobnie dzieje się z węglanem wapnia. Przenika z wody do szczątków. Odkłada się w tkankach miękkich jeśli jeszcze
pozostały), wypełnia jamy i otwory ciała.
Tam, podobnie do krzemionki tworzy skupiska drobnokrystaliczne lub
wyraźne kryształy. Buduje swoje
struktury krystaliczne zmieniając przy tym budowę i wygląd szczątków. I jest to działanie wtórne. Węglan wapnia nie działał tak agresywnie
jak krzemionka, jak opisywałem to w esejach o ślimakach. Krzemionka zabijała (rozpuszczała tkanki
miękkie) żywe organizmy, węglan wapnia żywego nie ruszy.
Najczęstszym przykładem destrukcji mineralnej jest
wypełnienie pustych przestrzeni materiałem z otoczenia szczątków. Piach, ziemia, żwir wypełniają jamy ciała
lub puste przestrzenie po przegniłych organizmach tworząc wypełnienia
twardniejące z czasem na kamień. Jeśli
w szczątkach pozostaje jeszcze sos staje się wtedy spoiwem dla
wypełniacza. I z tym mamy do czynienia
niemal na każdym kroku w postaci różnych obłych a nie obtoczonych ani nie
szlifowanych kamieni.
3. Destrukcja geologiczna – rozczłonkowanie i
rozproszenie skamieniałych szczątków na skutek transportu postępującego
lądolodu, także: zalew morza, transport wodami rzeki, ruchy tektoniczne płyt
kontynentalnych, wypiętrzanie gór i wulkanów itp. kataklizmy.
4. Destrukcja mechaniczna – kruszenie i (lub)
obtaczanie i szlifowanie fragmentów szczątków lub ich wypełnień. To proces towarzyszący zlodowaceniom,
zachodzący pod działaniem lądolodu zarówno przed lądolodem (morena czołowa)
jaki i pod naciskiem lądolodu. Procesy
te zachodzą także w wodzie zarówno w rzekach jak i na wybrzeżach morskich;
kruszenie, obtaczanie i szlifowanie spowodowane bezustannym ruchom wody.
5. Destrukcja
naturalna – erozja na powierzchni pod działaniem Słońca, opadów i wiatrów oraz ciągłych
zmian temperatur. Kamień pęka i rozsypuje się na piach.
Opisując nieszczęśliwe zdarzenie nadaję kobiecie imię
Lu, po angielsku Lucy a po naszemu Lucyna ale tego by Homo erectus nie wymówił.
Nawiązuję do Lucy, bo ta znana jest Czytelnikom i jest punktem
odniesienia do poszukiwań w polskiej Dolinie Olduwaj – w Dolinie Bobru. I trzeba jej szukać w terenie a nie w
książkach. Szczątki Lucyny lub jej męża
czekają na tego, kto zechce ich szukać.
A moje znalezisko jest dowodem, że warto to robić.
Znalezisko, po które pochyliłem się dn.06.09.2013 ok.
godz. 13-tej w wyrobisku żwiru pod Wleniem.
To wyrobisko, to morena czołowa lądolodu, który zatrzymał się na
południowy wschód od Wlenia. Ten zatrzymał
się na skutek chwilowego (kilkuletniego) ocieplenia pozostawiając zwały piachu
i żwiru, po tym powędrował dalej w góry na spotkanie z miejscowymi lodowcami
schodzącymi z Karkonoszy. Pozostawił po
sobie 20 może 30-to metrową górę tego, co zagarnął po drodze ze Lwówka a przecież
wędrował Doliną Bobru, to on ją wyrzeźbił.
Góra, z której pozostały resztki na skutek tysiącletniej eksploatacji
materiałów do budowy wielkości Wlenia i okolic a dzisiejszej Ziemi Niczyjej.
Opisuję sytuację szczegółowo, jako że nie muszę ale
mogę zgłosić znalezisko Konserwatorowi Zabytków. Nie muszę, bo nie są to szczątki ani
artefakt jaki, jest to tylko fragment skamieniałego wypełnienia czaszki. Jedyne elementy skamieniałe (pierwotne do
destrukcji) to pasek opony mózgowej i nieczytelne fragmenty móżdżka i okolic od
spodu kamienia. Znaleziony na wyrobisku
żwiru, nie ma żadnego kontekstu archeologicznego.
A zgłosić chcę, aby zwrócić uwagę na to, że Homo erectus nie był na Ziemi Niczyjej zdarzeniem
epizodycznym, był tu stałym mieszkańcem przez ponad milion lat (wg mnie). Co więcej znajdując tu sprzyjające warunki
wcale nie wędrował za stadami, prowadził osiadły tryb życia. Stada miał w zasięgu oszczepu na sawannach,
tam się wyprawiał i miał dokąd wracać z polowania. Wracał w góry dla bezpieczeństwa swojego i
swojej rodziny i do rzeki, bo ta dawała stałe wyżywienie. Nasz praprzodek zamieszkiwał tę okolicę
masowo.
Podejmując kamień z ziemi od razu rzuciła mi się na
oczy część potyliczna przynależna mózgowi.
Obracając znalezisko w dłoniach dopatrzyłem się dużego wzniesienia w
części ciemieniowej i co najważniejsze zauważyłem fragment (pasek) pozostałości
po oponach mózgowych. Oczywiste jest,
że te nazwy części i budowę mózgu przepatrzyłem w GMT (Globalnej Maszynie
Telepatycznej) na stronach Wikipedii i Gogli, musiałem je poznać i nauczyć
stosować, żeby mój przekaz był zrozumiały dla wszystkich. Przecie jestem nieukiem i o mózgu wiem tylko
tyle, że chyba go posiadam (chociaż są tacy, którzy mnie od tego odwodzą). Jestem prostym technikiem felietonistą (w
najlepszym rozumieniu tych słów), dotykam tematów wielkich a że piszę dla
wszystkich, muszę pisać prostymi słowy a i to z małej litery.
- Wujek, nie opowiadaj dzieckowi głupotów.
Znaczyło to, że rozumował poprawnie, trafnie oceniał
moje opowieści.
Wyrósł na porządnego, bo wykształconego człowieka. Wu też miał taki czubek na czaszce ale jemu
nie dane było przeżyć nawet chwili życia.
Matka Natura w odróżnieniu od innych zwierząt
obdarzyła nas inną budową a duża czaszka stała się problemem porodowym. Ten problem też nam ułatwiła powodując
okresowe rozluźnienie kości miednicy tzw rozwarcie a noworodkom miękką i nie
zrośniętą czaszkę.
Dopiero po kilku konsultacjach z kolegą, który to był
świadkiem znaleziska, zaświtało mi w głowie (a jednak coś tam jest!), że
znalezisko nie jest skamieniałym mózgiem tylko kamiennym wypełnieniem. Jest odlewem wnętrza czaszki a tam nie ma
blaszki rozdzielającej półkule mózgowe.
Nomen, omen, kiedy pisałem te słowa w telewizji
„szedł” materiał o fragmencie czaszki z drukarki
i nic tam nie wystawało do środka a też dotyczyło najwyższego fragmentu, jak w
moim znalezisku.
I dlatego opisywałem kolejne fazy destrukcji; w
procesie gnilnym czaszka Wu wypełniła się sosem powstałym z substancji szarej wraz
z substancjami, które wypełniały bruzdę pomiędzy półkulami aż po opony mózgowe. W procesie mineralizacji, przez setki
tysięcy lat, sos ulegał mineralizacji – zamienił się w kamień. I nie zajmuje mnie wcale czy to jest
krzemionka, czy węglan wapnia.
W procesie destrukcji geologicznej szczątki zagarnął
lądolód, rozczłonkował je w czasie transportu do Wlenia. Wtedy też kości czaszki zostały odłupane od
zawartości czyli kamiennego wypełnienia.
Później kamień uległ obtoczeniu i oszlifowaniu a na końcu niewinnie
została utrącona część czołowa wypełnienia.
Krawędzie odłupania nie są oszlifowane, odłupanie
nastąpiło niedawno, być może na miejscu znaleziska.
Na prawej skroni zachował się fragment opon mózgowych,
uchował się pomimo dokładnego szlifowania.
Zachował się dobrze, bo widoczna jest faktura (rysunek na powierzchni)
odciśniętej czaszki od środka. Na
brzegu szlifu widoczne są kolejne warstwy.
I na wierzchu ta ostatnia warstwa, to zewnętrzna warstwa mózgu, opona
twarda a jednocześnie okostna kości czaszki (od środka).
Do wyrobiska żwiru wybrałem się z kolegą jego
samochodem. Nie uśmiechało mi się
wracać 8 km do domu pieszo z pełnym obciążeniem. Potrzebowałem dużych otoczaków krzemiennych
do mojej pracowni dydaktycznej ( ciągle w budowie!).
A to na materiały do ćwiczeń i demonstracji archeologicznych, do zajęć
łupania krzemieni na narzędzia, do pokazów praktycznego zastosowania tych
narzędzi takoż do krzesania ognia.
Jakiż był mój zawód, znalazłem tylko jeden (!) nieistotny fragment
krzemienia i ani śladu krzemiennych otoczaków.
Wiedziałem za to, że kamień, który to znalazłem i tu opisuję, będzie
powodem moich wielkich kłopotów.
Jako w zwyczaju Czytelnicy tego zacnego portalu
pierwsi dowiadują się o moim
najnowszym znalezisku. A wracając do tego, co już napisałem na nie
wiem ilu stronach, mój cykl (książka) stał się przewodnikiem po
skamieniałościach bogato ilustrowanym przykładami, artefaktami. I mam tu przewagę nad uczonymi
tekstami. Moich tekstów nie trzeba
czytać ze zrozumieniem, bo są ze zrozumieniem napisane.
I dobrze mi tak a na pożytek Waszej Wyobraźni.
Wu zginął nagłą śmiercią tuż po porodzie a
przypuszczalne przyczyny śmierci to:
- wypadek podczas porodu, siłowe wspomaganie
(wyciąganie płodu),
- nagłe zdarzenie np. atak drapieżnika,
- został uśmiercony tuż po urodzeniu, selekcja
wszelkich odmienności np. spiczastej czaszki.
Grupa mogła mieć wątpliwości, co z niego wyrośnie a takiego objawu nie
akceptowała. O mord rytualny jeszcze
ich nie posądzam ale jeśli znajdę dowody, to na pewno opiszę.
Przemawiają za tym ślady w kamieniu w części
ciemieniowej na lewej „półkuli” wskazujące na głęboki uraz czaszki, pęknięcie
czaszki i wniknięcie krawędzi kości w głąb mózgu, przerwanie ciągłości wszystkich
opon i ranę w mózgu. Rozległy krwotok
podpajenczynowy, ślady krwi są wszędzie na styku mózgu z oponami
mózgowymi. Na zdjęciach w dużym
powiększeniu zobaczyłem to, czego mogłem się tylko domyślać.
Sprawa godna jest uwagi i opinii patologa na ten
temat, bardzo proszę o kontakt, adres mailowy na końcu strony. Oczywiście, wynik podam do wiadomości
Czytelników. I już dziękuję za pomoc.
P.s. To naprawdę był dla mnie ciężki tekst. Pisałem w zapamiętaniu kilka dni o chłodzie,
brudzie i głodzie. Kości czaszki mi się
poluzowały, muszę się teraz ogarnąć. I
nic to, i nie jest ważne czy to wszystko jest prawdą, ważna jest Wasza
Wyobraźnia. No, może jeszcze wypieki na
twarzy u tych, którzy dobrnęli do końca tekstu. Na zdrowie!
Foto autor Roman
Wysocki
Udział w wyprawie i konsultacja medyczna tekstu -
Andrzej Lubaszka MD (położnik).
12.09.2013Bystrzyca G. k.Wlenia
„Stróża” pracownia dydaktyczna w budowie.
Homo erectus tu był.
Działanie na
wyobraźnię nr15 – test.
Proszę rozsiąść się wygodnie, w zasięgu ręki postawcie
kawę lub herbatę i słodycze (na wszelki wypadek). Gotowi,
no to do roboty!
W dzisiejszym spotkaniu przyszło mi sprawdzić czy moje
wyimaginowane działania odniosły swój niewymierny skutek. Już na wstępie zastrzegam, że to nic nie
boli. To wysiłek umysłowy bez żadnych
konsekwencji emocjonalnych a tym bardziej fizycznych.
Zastrzegam też, że ten test nie ma nic wspólnego z
inteligencją. Bo inteligencja to
wiedza dobrze poukładana w celu osiągnięcia największych korzyści i jest
mierzalna – współczynnik IQ. A owego
IQ we mnie czyli nędzarzu nikt nie uświadczy,
Dzwonili do mnie z Mensy, żebym zaniechał testów, bo serwer im wysadza. Wszak ludzie inteligentni a więc wykształceni
zasiadają głównie w urzędach ; rządach, zarządach, radach itp. i mają z tego
wymierne korzyści niejako z urzędu. To
znaczy, że myśleć racjonalnie mogą ale nie muszą. Ten współczynnik jest mierzalny i
powtarzalny, to znaczy, że połączenia neuronów są stałe a zmiany w ich mózgach
są nieodwracalne. A to wszystko do
kupy z wyobraźnią nie ma nic wspólnego.
Pytanie pierwsze i ostatnie - czy widzieliście
kwadratowe jaja?
(odpowiedź na końcu numeru – proszą nie podglądać!).
Dla łatwiejszego zrozumienia Homo erectusa uczeni sięgnęli po pustą a może wypełnioną kamieniem
czaszkę owego i zaczęli w tej pustce grzebać, szukać części i obszarów przynależnych
ale naszemu współczesnemu gatunkowi.
Tu muszę zaznaczyć, że mózg człowieka jest dotąd niezbadany, dopiero
teraz znalazły się na to fundusze europejskie. Już teraz widzę OCZAMI WYOBRAŹNI jakie będą
afery i przewały, i dam głowę, że naprawdę na badania zostanie wydane najwyżej
15% planowanej i wydatkowanej sumy. I
chyba się nie mylę skoro taka jest skuteczność owych funduszów (ujawniona w
statystykach). Wybaczcie dygresję ale
nie mogłem się powstrzymać.
Tak naprawdę to uczonym znany jest tylko mózg świnki
morskiej i to hodowlanej - już oni wiedzą, co ona ma na myśli. Tak czy inaczej, świnkę przebadali
doszczętnie i rozumu żadnego w niej nie znaleźli. Póki co, ludziom poddawanym badaniom podłączali do
mózgów żarówy i notowali, które żarówki zapalały się w reakcji na określone
bodźce. Oczywiście, że upraszczam –
służy do tego precyzyjny, czuły i delikatny sprzęt badawczy zakończony
komputerem a to wszystko z najnowszych badań nad zabijaniem, czyli wynalazków
nad uzbrojeniem. Zabijanie jest
priorytetem naszego postępu technicznego i po latach najnowsze odkrycia nauki i
techniki (dotąd ściśle tajne) mają swoje odpowiedniki w metodach badawczych,
życiu codziennym a nade wszystko w komunikacji.
Tak wyróżniono obszary odpowiedzialne, sporządzono
mapy mózgu bardzo podobne do średniowiecznych map świata i równie
dokładne. Wtedy też odkryli OBSZAR
NIEWIEDZY o mózgu, jak się domyślacie, chodzi mi o owe 85-90% przestrzenie nie
mierzalnych, w których raz to coś (żarówka) zabłyśnie innym razem jeno się
lekko zajaży albo i wcale, reakcje przypadkowe a więc nie poddające się opisowi
statystycznemu. Może stosowali nie te
bodźce, co trzeba?
Bałamutnie zmierzam do tego, że nasz przodek też ten
obszar posiadał a Matka Natura nie stworzyła go po próżnicy, np. do balansowania
i równoważenia ciężaru przy stawaniu na głowie. Stworzyła olbrzymią masę istoty szarej,
której nie można umiejscowić, przypisać do konkretnej części mózgu do
zagospodarowania przez naszą WYOBRAŹNIĘ.
Bezkresne manowce otaczające określone ośrodki, będące nawet ich częścią
albo zupełnie luźne, rozproszone.
To masa rozprzestrzeniona w całym mózgu w tym, w
poszczególnych jego częściach w większych lub mniejszych ilościach. I jeśli nie piszę, że zalegająca, to
dlatego, że Wy właśnie jej używacie.
To w niej Wasze myśli tworzą kolejne nowe połączenia neuronów.
Rozum to
zaczyn - nareszcie użyłem tych słów!
Byleby tylko było o czym myśleć a jeśli myśleniu
towarzyszą emocje , doznania i ćwiczenia (trening), powstają trwałe połączenia,
na zawsze. To wykorzystują spece od
reklamy, aż nadto. Ale najfajniejsze w
tym wszystkim jest to, że tej masy nie zabraknie. Komórki naszego ciała starzeją się i giną,
odradzają, regenerują i uzupełniają do samego końca. Do czasu, kiedy to któryś z organów nie
nadąży albo zniszczycie (zabijecie) je sami. Uwaga młodzi, alkohol i używki rozpuszczają
szare komórki!
Badacze mierząc czaszki naszego przodka wymierzyli
objętość jego mózgu i w skrajnych przypadkach (na kilku znalezionych dotychczas
szczątkach) doliczyli się od 700 do 1200 cm.szesc. objętości. Okazało się, że to stanowczo za dużo dla
istoty o znanych nam wymiarach.
Wielkość mózgu uzależniona jest od wymiarów osobnika. I u
słonia jest ona wielokrotnie większa od mózgu myszy a nawet naszego. Masa mózgu jest przyrównywana do masy ciała
i przy takim porównaniu wyszła superata na naszą korzyść. Mózg mamy stanowczo za duży i nasz przodek
też tak miał. Przerost masy nad
treścią, jako że nie wiadomo, co tam się dzieje.
Od początku swoich badań nad Hono erectusem zadawałem sobie pytanie skąd wziął się u niego ów
nadmiar istoty szarej. I tu muszę się
cofnąć do najstarszego w świecie fermentu, com go opisywał. Otóż lemury, bo o nich była mowa, zmieniły
dietę na owocową zyskując poprawę swojej sprawności. To była większa szybkość reakcji, wyższa
dyspozycyjność organów i narządów ruchu a to wszystko za przyczyną wzrostu masy
mózgu karmionego cukrem. Takie zmiany
Natura premiuje wyższą przeżywalnością gatunku ale i ogranicza specjalizując
gatunek. Dobrze jeśli gatunek zmienia
się na lepsze ale może nie nadążyć za zmianami środowiska ze względu na
specjalizację. A takie zmiany
nastąpiły po wielu milionach lat i ok. 6-5 mln. lat p.u. te zmiany klimatu (a
nie ferment) sprowadziły ówczesne małpy na ziemię.
I tu rozeszły się nasze ludzkie drogi z drogami zwierząt.
Mózgi i ręce naszych wtedy przodków były przygotowane
na podjęcie z ziemi kamienia, ułamania gałęzi i zrobienia z nich użytku. Ich mózgi już miały do wykarmienia
niezbędny nadmiar szarych komórek gotowych do „robienia na drutach”, do
tworzenia kolejnych nowych połączeń neuronów.
Do składania nowych myśli i rozwijanie sprawności ruchowej – do
działania i to nie tylko na rzecz układu pokarmowego czy rozmnażania.
Małpopodobni, bo początkowo na czworakach albo
podpierając się rękami, przetrwaliśmy niekorzystne zmiany klimatyczne daliśmy
odpór drapieżcom, ba sami staliśmy się w drapieżnikami. Natura podpowiedziała nam następną
wysokokaloryczną i dostępną dietę. Nasi
przodkowie stali się wszystkożerni. Nasz
mózg zużywa 20-30% naszego spożycia czyli zapotrzebowania energetycznego. I nasi przodkowie musieli temu sprostać,
musieli spożywać więcej kalorii od innych zwierząt. Eksperymenty Matki Natury z modelami
roślinożernymi naszych przodków nie powiodły się.
Postępujący rozwój mózgu przez okres od 6 do 2 mln.
lat p.u. pozostanie dla nauki wielką niewiadomą.
Ale wiadomy jest efekt tych przemian; to sprawna
fizycznie istota myśląca gotowa do podejmowania decyzji i do podejmowania
działań.
Homo erectus był tworem ewolucji gotowym do sprostania przeciwieństwom,
do przeżycia, do pozostawienia potomstwa ale i do czegoś więcej. Bolesnym felerem, niedopracowanym przez
Naturę pozostał nam kręgosłup, wiem to po sobie a i większość populacji to
potwierdzi, bo cierpi. A do tego tylko
dwa komplety zębów.
Zupełnie niedawno dopadłem do książki o odkryciach dotyczących
od początku naszych przodków pitekantropów i następnych w Dolinie Olduwaj. Z wypiekami na twarzy czytałem o
dziesiątkach lat poszukiwań i poświęceniach i słusznym uporze odkrywców. I już tam na stronach okazało się, że poza
mniej lub bardziej obfitych zbiorach, na które składało się kilka kości nasza
wiedza o przodkach wynosi zero przecinek zero informacji.
Stąd też owi odkrywcy skłonili kilka osób znających się
na rzeczy do podjęcia badań nad naczelnymi i to badań w ich środowisku
naturalnym. Przez 20-30 lat naukowcy z
pełnym poświęceniem, w izolacji od świata, obserwowali i opisywali zachowania
poszczególnych gatunków naszego naczelnego rzędu. Okazało się wtedy, że żyjemy na planecie
wśród zwierząt, których w ogóle nie znamy.
Wraz z postępem technicznym użyciem coraz to zmyślniejszych narzędzi do
dokumentowania (kamer, aparatów fotograficznych i zapisu dźwięku) zaczęto
produkować materiały filmowe pokazujące życie i obyczaje tych zwierząt. Filmy o tej tematyce a opierające się na
bliskich znajomościach uczonych z obiektami obserwacji (bo tylko tak dawały się
podejść), zostały udostępnione mediom na całym świecie na przełomie XXI-go
wieku i fascynują do dziś.
I bardzo dobrze, jednak problem powrócił. Badania i filmy świetnie oddają zakładane
cele – życie tych i tylko tych gatunków w rodzinie i otaczającym je środowisku
- ale nie wyjaśniają w żaden sposób życia i zwyczajów naszych przodków. Naszym przodkom nie można przypisywać ich
cech a szczególnie tych incydentalnych występujących w ściśle określonych
okolicznościach.
Bo, jakby tak przypisywać im dominację w rodzinie
goryla z agresją pawianów i dodać do tego incydentalny kanibalizm szympansów, to
wypisz wymaluj wychodzi z tego King-kong.
I takim przekonaniem, taką wizją, karmią nas dziesiątki filmów
fabularnych. Powstają następne i
nijak nie zapełniają one pustki niewiadomych o naszych przodkach. One wypaczają obraz Homo erectusa, jego przodków i następców. Ale dobrze, bo dziś, kto ma do tego środki,
dokumentuje wszystko dookoła. Kto żyw kręci
wszystko co się rusza lub rośnie!
Kontynuując myśl, nie sposób pominąć filmów,
dokumentujących inne gatunki np. słonie.
Wielu z Was widziało film, w którym stado ratuje małe słoniątko, które
wpadło do bagna. Matka i kilka innych
dorosłych weszło do bagna aby wyciągnąć lub wypchnąć maleństwo na brzeg,
pozostałe depcząc po skarpie utwardzały ten brzeg, aby dziecko miało na czym
postawić nogi. Brało w tym udział całe
stado. Byłem wstrząśnięty i zauroczony
wystarczająco, aby stwierdzić, że;
Zwierzęta
myślą!
Oczywiście, że w bardzo ograniczonym zakresie ale
myślą i tak zwane zachowania społeczne to nic innego, tylko przejawy tego myślenia. Wie o tym każdy posiadacz czworonożnego
przyjaciela.
Po uczonych z ubiegłych wieków pozostało nam w spadku
słowo „instynkt”.
Dziś należałoby ten termin zweryfikować, bo określone
zachowania w określonych okolicznościach przypisywane zwierzętom to nie żaden
instynkt, tylko stałe połączenia pomiędzy neuronami w mózgu. To trwały zapis reakcji na określone
bodźce. I tak było przez miliony lat u
wszystkich istniejących gatunków, które rodząc się lub dochodząc do formy
dorosłej miały to wszystko, co wiąże się z przeżyciem na stałe zapisane w
mózgu. Były gotowe do walki o
przeżycie. I nijak nie da się dziś
powiedzieć, że to instynkt.
Nieprzypadkowo mówimy – zrobiłem to instynktownie – w
znaczeniu, że wcale o tym nie myślałem, zrobiłem bezwiednie. To prawda pozorna, bo tak naprawdę, to
zadziałały stałe połączenia, neurony wykonały to, co miały zapisane, zrobiły to
bez naszej woli i wiedzy. I prawda, bo
wcale o tym nie myśleliście.
Przełomem stały się ssaki, które rodzą się z
niezbędnym zapisem czynności potrzebnych do przeżycia noworodka ale dalej, od
urodzenia muszą uczyć się życia. Uczą
się tego od środowiska i od rodziców, są przez rodziców wychowywane przez cały
okres opieki dla danego gatunku.
Jako ssaki rodzimy się z gładką (??? – tego nie udało
mi się sprawdzić) korą mózgową, to zewnętrzna warstwa mózgu, na której bruzdami
i grzbietami wzgórz odkładają się kolejne zapisy.
Ale zanurzmy się teraz w wyobraźni, tam jest odpowiedź
na moje pytanie testowe. Zamknijcie
oczy, dla pomocy w demonstracji potrzebne jest Wam przypomnienie talerzyka, na
którym jadacie śniadanie. Widzicie?
Stoi pusty po brzegi ale wystarczy pomyśleć o
kwadratowych jajach i już są w ilości takiej, na jaką macie właśnie apetyt;
dwa, pięć, wedle woli.
Kto widział, zdał celująco. Czas pławić się w wyobraźni wszak nasz mózg
jest w niej zanurzony.
SPROSTOWANIE
Pod fotografią nr1 artykułu
p.t. „Homo erectus tu był – dziecko”
byłem nieuprzejmy podpisując słowami – Niestety to nie skamieniałość.
Zapewne
Czytelnicy w czasie czytania i na kolejnych fotografiach zobaczyli;
- że to jest skamieniałość !
Swoje
wywody prowadziłem przez objawy destrukcji, czyli zniszczenia i działanie
wtórne fosylizacji (skamienienia), palcem wskazywałem ślady urazu czaszkowo
mózgowego, ślady wylewu podpajęczynowego.
To ślady, które nie należą się wypełnieniu. Bo nie jest to wypełnienie skoro w
przełomie widoczne są bąbelki gazu z rozkładającej się istoty szarej. Ponadto na zdjęciach widoczne są skamieniałe
fragmenty opon mózgowych, kości czaszki (nieczytelne) i móżdżka. Dla wypełnienia potrzebny był materiał obcy
a tego w eksponacie brak.
Piątego
dnia po publikacji nastąpił nagły wzrost ilości wejść na stronę, artykuł zaczął
żyć własnym życiem, został przeczytany tam, gdzie byłem uprzejmy rozesłać
linki.
Pozwoliłem
sobie na eksperyment, za co Czytelników serdecznie przepraszam.
Błędny
podpis pod fotografią był testem dla uczonych, zadawałem sobie bowiem pytanie;
- Czy środowisko naukowe jest przygotowane na
nowe artefakty, na nowe obserwacje i wnioski, na dociekania znachora?
Po
miesiącu od tej publikacji i 10 miesiącach moich działań na wyobraźnię, i
wreszcie po 10 latach poszukiwań, stwierdzam, że środowisko nie zdało
testu. Wprowadziłem wszystkich w błąd,
nikt nie odczytał fotografii.
Środowisko
naukowe broni bastionu swojej niewiedzy o Homo
erectusie, nie jest gotowe na nowe informacje i nowe artefakty. Podobnie
było z zespołem naukowców i odkryciami w Kończynach Wielkich.
Środowisko
uczonych przeciążone jest autorytetami i nie jest przygotowane na NOWE bez
względu na to czy owo pochodzi od naukowców czy od znachorów.
Ramy
nakreślone przez pierwszych odkrywców stoją puste. Czekają na wypełnienie treścią; artefaktami,
teoriami, wnioskami, trzeba tylko myśleć.
Jak
widać z powyższego „myślący kamień” daje dużo do myślenia.
P.s. Jeśli kogoś bawi to, co napisałem, to bardzo
proszę, śmiejcie się i wyrażajcie swoje emocje śmiechem albo brzydkimi
wyrazy. Bo właśnie wykonałem trwałe
połączenie kilku waszych neuronów, możecie teraz wracać myślą do mojego tekstu
i utrwalać go. I na zdrowie.
Roman Wysocki