Akt – Wenus z Lubomierza.
Ta książka zaczęła się bardzo
niewinnie.
fot.1. Wenus z Lubomierza w
ekspozycji.
Zbierając po polach
„świecidełka” jak każdy, kto znajdzie się w tych stronach, zastanawiałem się
nad ich pochodzenie i wiekiem. Przyszło
na mnie złe, bo po latach odkryłem
impregnujące działanie krzemionki. I to
nie tylko w skupiskach naturalnych – agatach ale także w krzemieniach,
skamieniałościach organizmów i innych kamieniach. Nauczyłem się je rozpoznawać a zgromadzone
znaleziska prosiły się, żeby je usystematyzować, opisać i udostępnić
publiczności.
Korzystałem z lokalnego
portalu, opisywałem pojedyncze znaleziska, opisywałem czym są i w jaki
sposób. Po kilkunastu publikacjach
musiałem rozdzielić tematy na skamieniałości zwierząt i artefakty po Homo
erectusie.
Te pierwsze są obecnie na
stronie
Stronę zostawiłem w
niepamięci, z braku czasu. Ale polecam,
bo zamieszczam tam proces fosylizacji pod wpływem krzemionki – silikonizację i
jedyny w świecie opis fizjologii ślimaka jednotarczowego sprzed ok.400 mln. lat.
Skupiając się na Homo
erectusie, wraz z gromadzonym materiałem, zacząłem opisywać zjawiska
dotyczące naszego przodka a każde zjawisko ilustrowałem wieloma artefaktami.
Z formy informacyjnej
przeszedłem do edukacji. Niewinny
zaczątek od opisywania kamieni stał się z czasem podręcznikiem dla studentów i
zainteresowanych, że o uczonych nie wspomnę, bo dla nich jest już za późno.
Poza osobistymi wątkami i
przytykami do uczonych – za to już przeprosiłem we „Wstępie” – do tekstów
wpuściłem rodzinę Wu-Ho i Lu wraz z potomstwem i krewnymi. Było mi łatwiej pisać a nadużywanie fabuły pozwalało
mi obrazować Czytelnikom życie naszych przodków.
Jednakowoż muszę uprzedzić,
że są to osobniki zmyślone a dla mnie bardzo wygodne, bo uniwersalne w
użyciu. Ostrzegam, bo sprawy się
skomplikowały, bo nie jest wcale ważne; czy opisuję działania Wu, czy Lu. To mogło się zdarzyć w tamtych czasach
każdemu osobnikowi w zależności od płci. Tak właśnie stało się tym razem, bo sprawy
pciowe (płciowe!) wylazły z worka domysłów.
W płaskorzeźbie materiał
pozwalał Lu na szczegółowy przekaz.
W realizmie i szczegółach Lu
zatraciła się przy tworzeniu Wizerunku.
Wtedy delikatnymi wgnieceniami i rysunkiem modelowała rysy twarzy
Wu-Hoo, konkretnej osoby do rozpoznania.
fot.2. Wenus od tyłu.
Podczas modelowania postaci
Lu nie zajmowała się wylepianiem głowy czy rąk. Rzeźby Lu dalekie są od
realizmu, tworzywo jakim był tłuszcz nie pozwalało na zabawę w szczegóły,
części ciała: ręce dłonie palce. Ale
wcale mi ich nie brakuje, bo zaznaczała je w wielkim skrócie, zrozumiałym dla
mnie.
W rzeźbie jej przedstawienia
pełne są symboliki i są wręcz napakowane mistycyzmem. Bo ja to widzę i czuję, po latach obcowania
mogę napisać, że znam jej rodzinę osobiście.
Znam też robaki (problemy), które drążyły ich głowy.
Fot.3. Wenus od spodu
ekspozycji. Na pośladku ślad
obrysowania. Lu widząc dzieło Wu-Ho
zdzieliła go maczugą.
- Ja, ja mam taką
…pośladek. Odłożyła maczugę, wzięła w
dłoń patyczek i obrysowała miejsce do odchudzenia – odwieczny problem, co ja
gadam, problem kobiet od milionów lat.
Wu-ho rad, nie raz musiał zdjąć nadmiar materiału i zatrzeć ślady. Jak widać, nie udało mu się ale ja zobaczyłem
te ślady dopiero na powiększeniu.
To też oznacza działanie celowe.
Osoba lepiąca korzystała z płynięcia
materiału pod naciskiem palców. Nacisk
na materiał w jednym miejscu powodował płynięcie lub wywyższenie materiału
obok. I Lu miała tę wiedzę w
palcach. Naciskając materiał zaznaczała
tylko fragmenty ciała i robiła to akuratnio.
I nie było to przypadkowe
ściśnięcie w dłoniach porcji tłuszczu, wskazany obrys.
Homo erectus formując tłuszcz do przechowania i użycia w wypiekach
lub sos do smarowania wypieków robił to konsekwentnie i do końca. Gdyby to był przypadek, takich rozgniecionych
porcji byłoby bardzo dużo i świadczyło by o beztrosce i braku skupienia nad
pracą. Co to to nie, wytyczone zadania
realizował doszczętnie.
O takim odmiennym
potraktowaniu materiału decydowała myśl o przekazie i dotyczyła osobników
nielicznych a wyjątkowych. Tak jak
wyjątkowe są trzy znalezione artefakty znalezione przez lata przez trzy
osoby. Mogę napisać tylko, że przez
dziesięć lat znalazłem tylko kolię krzemiennych korali i figurę „Człowieka z
daleka” a przez moje ręce i przed oczami przeszły tysiące krzemieni. Podobnie było ze znalazcami „Aktu” – Pani
Halinki i „Strażnika” – Janusza Szupszyńskiego.
Te artefakty zdobiły swoją urodą ich kolekcje, przekazali mi, abym
zrobił z ich dobry użytek. I robię, bom
wdzięczny.
Zaraz, zaraz a gdzie jest ten
seks, który zapowiadałem we wstępie.
Jak sama nazwa wskazuje w słowie
Akt nie ma seksu ale jest seksualizm.
Tej rzeźby wcale nie zrobiła Lu.
Wykonał ją Wu-Ho, zgadnijcie, co miał na myśli?
Przedstawił smukłą sylwetkę
kobiety (Lu?) leżącej na boku, wspartej na łokciu. Ale przedstawił ją w pozycji zachęcającej,
takiej jaką pamiętał, takiej w jakiej chciał ja widzieć.
Bo kobiety od najdawniejszych
czasów lepiły mężczyzn i aż nadto eksponowały jeden szczegół, to co dla nich
było najważniejsze. I nie ma w tym
żadnej ironii, ten szczegół decydował o sprawie najważniejszej, bo o wielkości
populacji. Należał mu się stosowny
mistycyzm i poszanowanie (uwielbienie!).
fot.4. Strażnik, rzeźba zwierza. Pomiędzy głową a łapami z przodu widoczny otwór (paszcza?).
fot.5. Rzeźba odwrócona, na głowie, widoczny ubytek.
Wspomniana wcześniej figura
„Strażnika” przez rok stała przed monitorem, pracowała na siebie – robiła
dziury w głowie.
Znałem na pamięć każdy
szczegół, ubytek, zmarszczkę materiału i rysę.
Miesiąc temu pisząc
„Wizerunek” stwierdziłem, tak po prostu, że to dzieło sztuki i wetknąłem gdzieś
między kamienie. Com się go naszukał w
ostatnich dniach, żeby go obfotografować i opisać. Nie znalazłem, winien będę zdjęcia, jeśli go
znajdę.
Ale z pamięci opiszę, com w
tych dziurach w głowie znalazł.
Cztery wystające końcówki nie
były ugniatane. Zastanawiałem się jak
zostały zrobione kończyny i ich kuliste zakończenia skoro nie były wylepiane z
jednej bryły. Przyglądnąłem się
wyjątkowo długiemu kluskowi ze skrzyni Pani Halinki. Toż turlając kulę plasteliny (tłuszczu) w
dłoniach otrzymamy długi klusek z naturalnymi kulistymi zakończeniami. I można by tak turlać aż klusek pocienkuje
się i urwie. Ale Lu potrzeby był klusek
odpowiedniej długości i średnicy – ona miała w głowie PROPORCJE dla swojego
pomysłu.
fot.6. Klusek a w nim na
końcach naturalnie ukształtowane kuliste końce, tu o różnych zaokrągleniach.
Bo miała w głowie pomysł na
dwa identyczne kluski i wiedziała, co z nimi zrobi. I zrobiła; złożyła kluski razem na środku a
na krzyż. Trzymając w dłoniach po dwie
sąsiednie końcówki skręciła je w dłoniach o 90 st. Miejce skręcenia ugniotła i uformowała korpus
zwierza, bo to jego miała na myśli.
Delikatnie zagniatała ślady styku obu porcji ale i tak moim oczom nie
umknął fragment spiralnej linii. To była
granica sklejenia obu klusków po skręceniu, dociśnięciu i zatarciu śladów.
Tak wykonany zwierz mógł
przedstawiać szablozębego lub innego drapieżnika tak jak siedział wypoczywając
na skale. Z rozwartymi tylnymi nogami,
spoczywającego na brzuchu, z przednimi łapami złożonymi razem. A nad nimi głowa, stąd i kąt skręcenia
materiału.
W tej figurze kryła się
mistyka Strażnika, ta figura w zastępstwie dzikiego zwierza miała strzec
szałasu i rodziny przed nieproszonymi gośćmi.
Miała strzec ode Złego. Lu
ulepiła prostą pozbawiona szczegółów figurę, bo szczegóły nie były do niczego
potrzebne. Każdy w grupie wiedział, że w
ich szałasie siedzi niebezpieczny zwierz; patrzy i pilnuje. Wszyscy wiedzieli, że w figurze jest duch
tego zwierza i zaatakuje. Ja też w to
wierzę i myślę, że to działało.
Sztuka pełna skrótów
myślowych, prostota środków wyrazu i abstrakcja mogą świadczyć o tym, że nasz przodek, był człowiekiem naszych czasów
(!!!).
Albo, że to my cofnęliśmy się
w sztuce o milion lat, do czasów Homo erectusa.
A może dopiero teraz osiągnęliśmy
jego poziom abstrakcji, syntezy myśli i środków. Przecież szukamy wzorów do naśladowania,
szukamy natchnienia i warsztatu w najstarszych zbiorach etnograficznych.
Oto i one! Możecie nakarmić swoje zmysły estetyczne i na
zdrowie.
Proszę jednako, nie pukajcie
się w moją głowę, bo to boli.
Foto autor Roman
Wysocki
25.10.2014 Bystrzyca Górna
k.Wlenia.
Prawa autorskie zastrzeżone.