Translate

IV Sztuka - Krzemienne niebo.



Uwaga; Bardzo stary tekst sprzed roku!  Publikuję bez żadnych zmian dla porównania różnic interpretacji artefaktów w następnym eseju.  To efekt ostatnich znalezisk.  Artykuł publikowany p.t."Sztuka" na portalach, których już nie ma.
Homo erectus tu był.  Sztuka.
Działanie na wyobraźnię nr15.
Krzemienne niebo.
Po ostatnim eseju nie nastąpiło  (jeszcze) trzęsienie ziemi i nie dziwota to, bo magazyny na Świecie a nade wszystko w Polsce zawalone są artefaktami i szczątkami przypisywanymi Homo erectusowi.    Znajduję więc czas aby postawić Świat na głowie.    Dotychczas tylko flirtowałem z Waszą Wyobraźnią, przyszło na mnie złe i muszę Waszą Wyobraźnię całkiem zwyobracać.   A więc, wbrew regułom stylistyki, zapraszam Was do stanięcia na głowie.   Co ja gadam, to nie ja, to Wasz mózg zmusza Was do tego.
I na dowód moich słów zobaczcie obrazek poniżej.
fot.1. Znaczy, wariat!
fot.2. Znaczy, już mu lepiej.
Wasz mózg buntuje się, pomieszane są góra z dołem i strony prawa z lewą, tak nie może być!   To woła o pomstę...    Wasz mózg krzyczy o PORZĄDEK.   I tylko jedna kobieta na świecie ten obrazek odbiera normalnie, może nawet ją zachwyca tak jak mnie.   Ta kobieta to niedawna sensacja w mediach.   Ten porządek (punkt widzenia) nasz mózg wykształca w sobie od pierwszej chwili i przez kolejne pierwsze miesiące naszego życia.
Prezentowaną fotografię wykonałem po kilku latach obserwacji, doczekałem sytuacji barycznej tak tajemniczej, że aż urokliwej i nie mogłem się oprzeć, pobiegłem do domu po aparat fotograficzny.   Użyłem swojego warsztatu technicznego, aby tę sytuację uwiecznić i aby do niej, już utrwalonej wracać, aby później sycić swój zmysł estetyczny do woli.
A teraz sytuacja, w której może znaleźć się każdy.    Znajduję kamień a jeszcze lepiej korzeń - zaintrygował mnie swoim kształtem, kolorami lub fakturą.   Kamień, odmienny od innych, wyróżniający się, który INSPIRUJE a więc każe o sobie myśleć.   Podejmuję go z ziemi i oceniam, chciałbym go wyeksponować i już kombinuję w którym miejscu go postawię w domu i jak go postawię, żeby go wyeksponować z najlepszej strony.   Być może, że akurat ma obłe kształty i dla postawienia będę musiał go przeszlifować lub przymocować do podstawki, żeby się nie przewracał.
Jeśli to korzeń, to przymierzam go do swojego o nim wyobrażenia, oceniam, gdzie go przytnę, gdzie wywiercę otwór, a gdzie przeszlifuję aby go w końcu pomalować lakierem bezbarwnym i postawić w widocznym miejscu.   Żeby stał w moim otoczeniu, i żeby mnie inspirował swoimi niesamowitymi kształtami (kształtami z natury – zaznaczam).
Będę musiał INGEROWAĆ w naturę, żeby przy całej estetyce (swojej ładności?)  „miał ręce i nogi” i jak każdy się domyśla, że muszę zrobić z nim PORZĄDEK.
Bo porządek, to pierwsza natura człowieka.   Porządek musi być, bo jak nie to człowiek będzie do niego dążył.   Aż do natręctwa.
Po tych męczących ćwiczeniach fizycznych i przydługim wprowadzeniu muszę się Wam zwierzyć, że mam w swoich zbiorach kamienie, którym Homo erectus nie mógł się oprzeć, które go zainteresowały i podobały – czytaj - MIAŁ ZMYSŁ ETETYCZNY.  Tych kamieni pożądał, w te kamienie INGEROWAŁ, które PORZĄDKOWYWAŁ i co najważniejsze EKSPONOWAŁ.   Podobały mu się, musiał je dostosować dla swoich wyobrażeń i dla swoich warunków.   Aby zmysł ten karmić na co dzień, żeby funkcjonował w jego najbliższym otoczeniu przez pokolenia.       Bo to, co podniósł z ziemi miało swoje materialne kształty i wymiary ale ponadto wywoływało rój myśli krążących wokół niego – to go INSPIROWAŁO!   To był wymiar niematerialny tych rzeczy, to było urojenie.    A co najśmieszniejsze, te kamienie nie były mu do niczego potrzebne.
I chyba nie omylę się jeśli te wszystkie objawy wystukane dużymi litrami na klawiaturze, razem nazwę KULTURĄ i to przez duże K.
I nie robię tego na złość tym uczonym, którzy pukali się w głowę przy lekturze „O prehistorii Doliny Bobru” przy słowie kultura w odniesieniu do naszego przodka.   To wyszło samo z artefaktów i wyziera z załączonych fotografii.    Kamienie „mówią” a ja tylko tłumaczę ich „mowę”, ja je dla Was czytam.    A to, co przedstawiam i tu opisuję, określę skromnie słowem – sztuka.
 
Lu poznaliście w poprzednim odcinku, wycieńczoną porodem i  zmęczoną emocjami jej mąż-niemąż Wu-Hoo (tłum. Hoo – duży, dorosły a niekiedy wielki) zabrał następnego dnia na wyprawę po krzemienie.   Bolesne przeżycia nie rozłączyły pary naszych przodków, one ich związały ze sobą.   Od tego dnia Lu nie odstępowała od boku towarzysza.    Emocje i ból jaki razem przeżyli przy urodzinach i śmierci syna związały ich na całe życie.   Lu jako dorosła już osoba brała czynnie udział w polowaniach.    Doskonale władała oszczepem  a i kamieniami rzucała jak trzeba ale tego dnia wolała inne zajęcia.  Grupę siedmiu myśliwych ( mężczyzn i kobiet bez dzieci na wychowaniu) wyruszających z pełnym uzbrojeniem na sawannę, na polowanie, Wu pożegnał wyciągnięciem ręki w przeciwnym kierunku w stronę wąwozu nad potokiem.    Była tam duża osuwająca się skarpa a w niej krzemienie.   Swój gest zaznaczył słowem Ka-Hoo i wszyscy wiedzieli, że chodzi mu o krzemienie, kamienie o wielkiej sile.    Wiedzieli, że Wu miał oko do kamieni, wiedzieli, że nie wróci z pustymi rękami.    Nie protestowali, niech sobie idzie a Lu nie namawiali po tym, co przeszła.
Ale nie dane mu było iść po krzemienie z samą tylko Lu, za nią na wycieczkę skradały się wszystkie niedorostki oglądając się za matkami.    A te widząc, że dzieci będą pod dobrą opieką przyzwalały kiwając głowami lub machając dłonią z przyzwoleniem, jak na pożegnanie.    Na te gesty dzieciarnia rozkrzyczała się;
- Ka-Hoo! Ka-Hooooo…. – rozległo się wołanie wielu głosów po całym obozowisku.
Głośna grupa z Wu-Ho na czele i Lu na końcu wyruszyła do wąwozu, to wcale nie było daleko.   W obozowisku pozostały kobiety z małymi dziećmi, one to opiekowały się nimi, musiały też nazbierać drzewa na opał i doglądać ognia, żeby nie wygasł.  Przygotowywały strawę, sprzątały odłamki krzemienia wokół kowadła, rzucały je na jeden stos.   Bo ostre odłamki mogły poranić stopy, szczególnie dzieci, przecież mężczyźni nic sobie z tego nie robili.    Porządek w obozowisku musiał być, wszystko miało swoje miejsce, dzięki temu swoje miejsce mogły mieć wspólne czynności.
Dzieciaki nie szły z dorosłymi uczyć się polowania, nie musiały dalej się skradać.   Co więcej wiedziały, że trzeba wypłoszyć z drogi zwierzęta.   Wąwóz był na granicy terytorium szablozębego.    I trzeba było mu o tym powiedzieć, oznajmić głośnym zachowaniem, że idą.   Wąwóz wypełnił się głosami i okrzykami.    Na pewno zejdzie z drogi, szczenięta człowiecze nie raz obrzuciły go kamieniami, może by je zaatakował ale długie kły (oszczepy) w rękach Wu i Lu odstręczyły go skutecznie, bo on tam właśnie był i wycofał się poza skały.   Wolał nie ryzykować, przyczaił się w krzakach w nadziei, że któreś z dzieci oddali się od grupy.
Człowiek dobrze pilnował siebie i swoich małych.   Szablozęby nie miał żadnych szans a szczekania człowieka nie znosił, musiał się oblizać, odszedł szukać pożywienia gdzie indziej.    Jeszcze czuł grzbiet obity kamieniami.     To było wtedy, kiedy tu przybyli.     Zanim oznaczyli swój teren, rozpalili ogniska.   Zaciekawiony i głodny podszedł, aby pokazać im swoje ogromne kły.    Z Gorącego Zwierza (ogniska) ludzie wyciągali mniejsze płonące kawałki uczepione do gałęzi, przegonili go za drzewa a przy tym obili go kamieniami.    Szablozęby pamiętał tą nauczkę, wolał odejść.
Na miejscu gromadka rozbiegła się po osypującym się zboczu i wkrótce okazało się, że Wu ani Lu nie muszą wcale zbierać.    Co chwila podbiegały do nich dzieciaki każdy z kamieniem w dłoni.    Do nich należała ocena znalezisk i selekcja kamieni.    Stali bezczynnie w dole wąwozu wsparci na oszczepach, kontrolowali wzrokiem okolicę.
Wszyscy żałowali, że nie wzięli skór, po obfitym zbiorze dzieci obładowane były kamieniami.    Uważając, aby nie pogubić zdobyczy, zadowoleni wracali do obozowiska.    Dzieci była zadowolone, bo widziały zasępioną twarz Wu.   One znały już ten grymas, wiedziały, że w ich rękach znalazł się kamień, nad którym Wu zastanowił się, to znaczy, że go zaintrygował.   Ale, który to kamień, nie wiedziały.   Nie wiedziały w czyich rękach znajdują się najciekawsze fanty?
Na miejscu grupa skupiła się wokół kowadła, dużego płaskiego głazu pod skałą.
Każde z dzieci wykładało z dłoni kamienie wybrane przez Wu-Hoo w wąwozie.
Wu z namaszczeniem podzielił kamienie na krzemienie do obróbki na narzędzia i na inne.    I nad tymi innymi pochylał się z ciekawością.    Już je widział ale dalej go intrygowały, to z kolei zaciekawiło dzieciaki.    Co też zainteresowało Wu?    Co Wu miał na myśli.    Przecież z kamienia z dziurą w środku nie zrobi się narzędzia, nawet jako krzesiwo rozpęknie się na kawałki a ten długi, co najwyżej można wyłupać z niego kilka drobnych odłupków.    Dlaczego nie leży po stronie materiałów na narzędzia? - myślały.
Powstało chwilowe zamieszanie, kobiety obserwujące tę scenę odeszły do myśliwych wracających z polowania za nimi pobiegły dzieci.    Radości było co nie miara, bo myśliwi przynieśli antylopę.   Wszyscy cieszyli się, będzie jedzenia na kilka dni.    Kobiety odebrały łup od myśliwych i zajęły się oprawianiem a dzieci wróciły do kowadła.   Wolały ciekawsze i czystsze zajęcia.    Za dziećmi do kowadła podeszli myśliwi, przywódca brał w dłonie kolejne krzemienie, oceniał wzrokiem ich wydajność i zastosowanie, już w myślach dzielił materiał na nacinaki a inne na odłupki.     Krzemienie przeznaczone na narzędzia zgarnął do lewej dłoni, niewiele ich było ale w rękach dobrego łupacza będzie pożytek.
Prawą dłonią zgarnął pozostałe kamienie z kowadła na ziemię ze wzgardą.    Te nie nadają się na nic, z nich nie będzie żadnego pożytku, nie są nikomu potrzebne.
– No – powiedział.
Wu pośpiesznie pozbierał rozrzucone kamienie zanim porwały je dzieciaki.
Pochylony, przy okazji, urwał z ziemi źdźbło trawy.    On miał pomysł.   Zanim przywódca oddalił się popatrzył, co robi Wu.    Ten błyskawicznie przewlekł trawę przez dziurę w niewielkim kamyku i trzymając za końce trawy przyłożył ozdobę poniżej swojej szyi.  
- Ho! Ho. – powiedział wódz z aprobatą i nie oglądając się na niczyje przyzwolenie zerwał kamień z piersi Wu.    Już on wiedział, co z tym kamieniem zrobić.    Pomysł Wu bardzo mu się spodobał, uśmiechnął się nawet. 
 fot.3. Kamień o wielkiej mocy, tak wielkiej, że zajmował Homo erectusa, Neandertalczyka i człowieka współczesnego ale to oddzielna historia.
fot.4.  I mam tego więcej choć sam nie znalazłem żadnego.  Wszystkie wyzbierał przodek, bo miał interes.
 Podniósł drugi długi kamień i skierował go w stronę Wu.
-Hu? – Co to?, spytał.
Wu ujął kamień na jego długim cienkim odcinku pozostawiając w górze  widoczną interesującą i zachwycającą go część.   Uderzając kantem dłoni w kamień tuż przy palcach pokazał, że w tym miejscu chce go odłupać.   Wyciągnął rękę z wystającą w dłoni częścią krzemienia, drugą ręką palcem wskazał na kobietę wracającą do obozowiska z naręczem drzewa.
W pierwszej chwili wódz osłupiał ale trwało to niedługo, zaraz wybuchnął śmiechem, klepnął Wu po ramieniu i odszedł wzruszając ramionami i kręcąc głową.    Podobieństwo sylwetki kobiety w oddali było tak wielkie, że aż go ubawiło.    Nie wiedział o co chodzi Wu, podobieństwo było, owszem ale to nie było do niczego potrzebne.
 fot.5. Figurka „Człowieka z Daleka” jedna strona.
 
fot.6.  I druga strona.
I Wu zachował kamień dla siebie, utrącił długi drugi koniec a powstała wtedy figurka zyskała w grupie uznanie i znaczenie mistyczne, pozostała w rodzinie na wiele pokoleń.
 fot.7.  Przełom odłupania, widoczne zniszczenia na krawędzi przełomu, obtoczone przez lądolód.
Od tego czasu Wu zyskał sobie przydomek „Władca Pomysłów”, został strażnikiem figury „Człowieka z Daleka” i zabawiał grupę swoimi pomysłami.    I chciałoby się rzec, że żyli długo i szczęśliwie ale nie tak miało być.

- odpady krzemienia przy łupaniu kobiety usypywały w stos, aby lądolód miał co rozwlec po polach, abym miał co zbierać po Homo erectusie.    Skupiska rozrzuconych po polach fragmentów krzemieni (skupiska o średnicy 10-30 m.) są śladami obozowisk i miejscami, w których poszukuję artefaktów.

Jak wynika z powyższej przypowieści kamień, który;
- leży na ziemi, nie ma żadnej wartości,
- podniesiony lub wydobyty do zastosowania, ma wartość jako rzecz lub materiał, jest przypisany do znalazcy, jest jego własnością, łączy ich związek emocjonalny.    Ta własność w opowiadaniu przekazywana jest wspólnocie, aby niecnym obyczajem stać się własnością jednostki wg hierarchii lub obyczaju grupy – została zawłaszczona wraz z całą mistyką i prawami autorskimi!
- przetworzony, ma wartość rzeczy a część tej wartości stanowi włożona praca,
- rzecz estetyczna (naturalna lub przetworzona) a niepotrzebna praktycznie nikomu, której przypisujemy najróżniejsze wyimaginowane właściwości, nosi cechy wartości dodanych i staje się bezcenna – to dzieła sztuki, przedmioty kultu, piłkarze (ha,ha!) i.t.p. i biada tym, którzy w to wszystko wierzą.
I to właśnie ta zmyślona mistyka była celem opowiadania.
Kamień z centrycznym otworem znaleziony na skarpie, póki leżał nie miał żadnej wartości.    Podniesiony z ziemi inspirował, był uporządkowany, gładki, ładnie oszlifowany, swoim wyglądem dawał wrażenia estetyczne.    W głowie Wu zaistniała myśl o jego wielkiej mocy, bo przy swej wielkiej twardości był przez tę moc dotknięty, to ta moc wykonała w nim otwór , dobrze by było mieć taką moc przy sobie, bo ta moc może się udzielić właścicielowi.    Tak też rozumiał ją wódz zabierając kamień do nawleczenia na rzemień i zawieszenia na szyi ale na swojej szyi.    On musiał mieć tę moc przy sobie, ta moc należała mu się z urzędu!
Od tej chwili estetyczny kamień, uporządkowany i wyeksponowany - z mistyką, która została mu przypisana stał się przedmiotem sztuki.
Podobnie było z figurą Człowieka z Daleka.   Tę figurę wykonała wielka moc, Wu ją tylko uporządkował, utrącił dolny fragment kamienia nie pasujący do jego wyobrażenia.    Figura ze swą wielką mocą pozostała w rodzinie na wiele pokoleń i to do niej zwracali się w chwilach zagrożenia.   Na niej skupiały się ich myśli, obawy i pragnienia.    I choć nie pomagała, wystarczyło im, że nie było gorzej, wystarczyło im, że przy nich była.
W słowie „z Daleka” kryło się jeszcze drugie znaczenie, znaczenie mistyczne odległych w czasie przodków – o tym w poprzednich esejach o skamieniałościach.    Przodków Homo erectus czcił i szanował ponad wszystko.   A znaleziona figurka była z krzemienia a więc pochodziła z ich świata (przodków).   Żył wśród skamieniałości innych wcale nie znanych mu zwierząt, ale one były dla niego namacalne.   Więź z przodkami i otaczającą przyrodą dominowała w poglądach naszego przodka.    Żył wśród tajemnic rzeczy małych i wielkich, sił wielkich a nie wyjaśnionych.    Żył w wymiarach mistycznych, które sam sobie musiał wytłumaczyć, nie miał dostępu do Internetu.    Nawet tam do dziś nie ma odpowiedzi na proste pytanie, które Homo erectus zadał mi dopiero teraz :
- ile iskier mieści się w krzemieniu?
No i kto mi na to odpowie?
Z naszej perspektywy, odpowiedź godna Anty-Nobla, ale z punktu widzenia naszego przodka to był problemem egzystencjalny.    (Wystarczy tylko myślą cofnąć się o milion lat ale ostrożnie, aby tam nie pozostać!)

Poglądy Homo erectusa były zdominowane przez krzemień (ale czy tylko na Ziemi Niczyjej?).    Przecież wielokrotnie widział, jak deszczowe chmury w biały dzień nabierały barwy i ciężaru krzemienia.    Nasz przodek wiedział, co oznaczają te zmiany i chronił się przed iskrami.   Pioruny siały zniszczenie, zabijały wszystko na co trafiły czy to zwierzęta, czy drzewa, wzniecały ogromne pożary na sawannach i w dżungli.   Nawet w bezchmurne noce obserwował iskry na niebie wśród gwiazd.   To przodkowie bawili się krzemieniami, bywało, że przez niebo przedzierał się odłamek krzemienia, wtedy świecił, płonął i wybuchał z wielkim hukiem i też siał zniszczenie.

Wykorzystywał  zjawiska natury, bo znajdował estetykę w naturze, zachwycał się nią tak samo jak my.   Znajdował i wykorzystywał dla swoich mistycznych wyobrażeń.   Nie malował ani nie rzeźbił, nie miał do tego warsztatu, wystarczających warunków technicznych.    Ale na pewno miał w obozowisku kawałek odkrytej ziemi, na której on i jego dzieci rysowały swoje wyobrażenia świata, przekazywał to, co miał innym do opowiedzenia.   To czego nie potrafił przekazać nie wykształconym do końca aparatem mowy, bo słów miał mało a te miały wiele znaczeń.   Rysunek pomagał mu tworzyć nowe słowa i nowe znaczenia.   Ucząc kilkuletnie dziecko pisania, do pierwszych słów używamy obrazków rzeczy i ich nazw.   Wtedy wcale nie było inaczej, tylko że nieporadnie rysowane obrazy (symbole) i słowa pozostawały w głowach, pozostawał uniwersalny, ponadczasowy przekaz.    Każde dziecko gatunku Homo sapiens wie, do czego służy kawałek patyka i pusta piaskownica.    To bezkresne imaginarium – szaleństwo dla wyobraźni.
Wystarczy spojrzeć na ekran komputera lub smartfona, pełno tam znaków i piktogramów z piaskownicy Homo erectusa.   Znaków czytelnych nawet dla innych i obcych cywilizacji.    Naciskając ikonę z dwoma kropkami poziomo i łuczkiem poniżej, nie zastanawiamy się, kto narysował je pierwszy?   A warto.

Foto autor                                                                 Roman Wysocki
04.10.2013 Bystrzyca G. k.Wlenia
„Stróża” pracownia dydaktyczna (w budowie)
Prawa autorskie zastrzeżone.