Uwaga;
Bardzo stary tekst sprzed roku!
Publikuję bez żadnych zmian dla porównania różnic interpretacji artefaktów
w następnym eseju. To efekt ostatnich
znalezisk. Artykuł publikowany p.t."Sztuka" na portalach, których już nie ma.
Homo erectus tu był. Sztuka.
Działanie na wyobraźnię nr15.
Krzemienne niebo.
Po ostatnim eseju nie
nastąpiło (jeszcze) trzęsienie ziemi i
nie dziwota to, bo magazyny na Świecie a nade wszystko w Polsce zawalone są
artefaktami i szczątkami przypisywanymi Homo
erectusowi. Znajduję
więc czas aby postawić Świat na głowie.
Dotychczas tylko flirtowałem z Waszą Wyobraźnią, przyszło na mnie złe i
muszę Waszą Wyobraźnię całkiem zwyobracać.
A więc, wbrew regułom stylistyki, zapraszam Was do stanięcia na
głowie. Co ja gadam, to nie ja, to Wasz
mózg zmusza Was do tego.
I na dowód moich słów
zobaczcie obrazek poniżej.
fot.1. Znaczy, wariat!
Wasz mózg buntuje się,
pomieszane są góra z dołem i strony prawa z lewą, tak nie może być! To woła o pomstę... Wasz mózg krzyczy o PORZĄDEK. I tylko jedna kobieta na świecie ten obrazek
odbiera normalnie, może nawet ją zachwyca tak jak mnie. Ta kobieta to niedawna sensacja w mediach. Ten porządek (punkt widzenia) nasz mózg
wykształca w sobie od pierwszej chwili i przez kolejne pierwsze miesiące
naszego życia.
Prezentowaną fotografię
wykonałem po kilku latach obserwacji, doczekałem sytuacji barycznej tak
tajemniczej, że aż urokliwej i nie mogłem się oprzeć, pobiegłem do domu po aparat
fotograficzny. Użyłem swojego warsztatu
technicznego, aby tę sytuację uwiecznić i aby do niej, już utrwalonej wracać,
aby później sycić swój zmysł estetyczny do woli.
A teraz sytuacja, w której
może znaleźć się każdy. Znajduję
kamień a jeszcze lepiej korzeń - zaintrygował mnie swoim kształtem, kolorami
lub fakturą. Kamień, odmienny od
innych, wyróżniający się, który INSPIRUJE a więc każe o sobie myśleć. Podejmuję go z ziemi i oceniam, chciałbym go
wyeksponować i już kombinuję w którym miejscu go postawię w domu i jak go
postawię, żeby go wyeksponować z najlepszej strony. Być
może, że akurat ma obłe kształty i dla postawienia będę musiał go przeszlifować
lub przymocować do podstawki, żeby się nie przewracał.
Jeśli to korzeń, to
przymierzam go do swojego o nim wyobrażenia, oceniam, gdzie go przytnę, gdzie
wywiercę otwór, a gdzie przeszlifuję aby go w końcu pomalować lakierem
bezbarwnym i postawić w widocznym miejscu.
Żeby stał w moim otoczeniu, i żeby mnie inspirował swoimi niesamowitymi
kształtami (kształtami z natury – zaznaczam).
Będę musiał INGEROWAĆ w
naturę, żeby przy całej estetyce (swojej ładności?) „miał ręce i nogi” i jak każdy się domyśla, że
muszę zrobić z nim PORZĄDEK.
Bo porządek, to pierwsza natura człowieka. Porządek musi być, bo jak nie to człowiek
będzie do niego dążył. Aż do natręctwa.
Po tych męczących ćwiczeniach
fizycznych i przydługim wprowadzeniu muszę się Wam zwierzyć, że mam w swoich
zbiorach kamienie, którym Homo erectus nie
mógł się oprzeć, które go zainteresowały i podobały – czytaj - MIAŁ ZMYSŁ
ETETYCZNY. Tych kamieni pożądał, w te
kamienie INGEROWAŁ, które PORZĄDKOWYWAŁ i co najważniejsze EKSPONOWAŁ. Podobały mu się, musiał je dostosować dla
swoich wyobrażeń i dla swoich warunków. Aby zmysł ten karmić na co dzień, żeby
funkcjonował w jego najbliższym otoczeniu przez pokolenia. Bo to, co podniósł z ziemi miało swoje
materialne kształty i wymiary ale ponadto wywoływało rój myśli krążących wokół
niego – to go INSPIROWAŁO! To był
wymiar niematerialny tych rzeczy, to było urojenie. A co najśmieszniejsze, te kamienie nie były
mu do niczego potrzebne.
I chyba nie omylę się jeśli te
wszystkie objawy wystukane dużymi litrami na klawiaturze, razem nazwę KULTURĄ i
to przez duże K.
I nie robię tego na złość tym
uczonym, którzy pukali się w głowę przy lekturze „O prehistorii Doliny Bobru”
przy słowie kultura w odniesieniu do naszego przodka. To
wyszło samo z artefaktów i wyziera z załączonych fotografii. Kamienie „mówią” a ja tylko tłumaczę ich
„mowę”, ja je dla Was czytam. A to, co
przedstawiam i tu opisuję, określę skromnie słowem – sztuka.
Lu poznaliście w poprzednim
odcinku, wycieńczoną porodem i zmęczoną
emocjami jej mąż-niemąż Wu-Hoo (tłum. Hoo – duży, dorosły a niekiedy wielki)
zabrał następnego dnia na wyprawę po krzemienie. Bolesne przeżycia nie rozłączyły pary
naszych przodków, one ich związały ze sobą.
Od tego dnia Lu nie odstępowała od boku towarzysza. Emocje i ból jaki razem przeżyli przy
urodzinach i śmierci syna związały ich na całe życie. Lu jako dorosła już osoba brała czynnie
udział w polowaniach. Doskonale
władała oszczepem a i kamieniami rzucała
jak trzeba ale tego dnia wolała inne zajęcia.
Grupę siedmiu myśliwych ( mężczyzn i kobiet bez dzieci na wychowaniu) wyruszających
z pełnym uzbrojeniem na sawannę, na polowanie, Wu pożegnał wyciągnięciem ręki w
przeciwnym kierunku w stronę wąwozu nad potokiem. Była tam duża osuwająca się skarpa a w niej
krzemienie. Swój gest zaznaczył słowem
Ka-Hoo i wszyscy wiedzieli, że chodzi mu o krzemienie, kamienie o wielkiej
sile. Wiedzieli, że Wu miał oko do
kamieni, wiedzieli, że nie wróci z pustymi rękami. Nie protestowali, niech sobie idzie a Lu
nie namawiali po tym, co przeszła.
Ale nie dane mu było iść po
krzemienie z samą tylko Lu, za nią na wycieczkę skradały się wszystkie
niedorostki oglądając się za matkami. A
te widząc, że dzieci będą pod dobrą opieką przyzwalały kiwając głowami lub
machając dłonią z przyzwoleniem, jak na pożegnanie. Na te gesty dzieciarnia rozkrzyczała się;
- Ka-Hoo! Ka-Hooooo…. –
rozległo się wołanie wielu głosów po całym obozowisku.
Głośna grupa z Wu-Ho na czele
i Lu na końcu wyruszyła do wąwozu, to wcale nie było daleko. W obozowisku pozostały kobiety z małymi
dziećmi, one to opiekowały się nimi, musiały też nazbierać drzewa na opał i
doglądać ognia, żeby nie wygasł. Przygotowywały
strawę, sprzątały odłamki krzemienia wokół kowadła, rzucały je na jeden
stos. Bo ostre odłamki mogły poranić
stopy, szczególnie dzieci, przecież mężczyźni nic sobie z tego nie robili. Porządek w obozowisku musiał być, wszystko
miało swoje miejsce, dzięki temu swoje miejsce mogły mieć wspólne czynności.
Dzieciaki nie szły z
dorosłymi uczyć się polowania, nie musiały dalej się skradać. Co więcej wiedziały, że trzeba wypłoszyć z
drogi zwierzęta. Wąwóz był na granicy
terytorium szablozębego. I trzeba było
mu o tym powiedzieć, oznajmić głośnym zachowaniem, że idą. Wąwóz wypełnił się głosami i okrzykami. Na pewno zejdzie z drogi, szczenięta
człowiecze nie raz obrzuciły go kamieniami, może by je zaatakował ale długie
kły (oszczepy) w rękach Wu i Lu odstręczyły go skutecznie, bo on tam właśnie
był i wycofał się poza skały. Wolał nie
ryzykować, przyczaił się w krzakach w nadziei, że któreś z dzieci oddali się od
grupy.
Człowiek dobrze pilnował
siebie i swoich małych. Szablozęby nie
miał żadnych szans a szczekania człowieka nie znosił, musiał się oblizać,
odszedł szukać pożywienia gdzie indziej.
Jeszcze czuł grzbiet obity kamieniami. To było wtedy, kiedy tu przybyli. Zanim oznaczyli swój teren, rozpalili
ogniska. Zaciekawiony i głodny
podszedł, aby pokazać im swoje ogromne kły.
Z Gorącego Zwierza (ogniska) ludzie wyciągali mniejsze płonące kawałki
uczepione do gałęzi, przegonili go za drzewa a przy tym obili go
kamieniami. Szablozęby pamiętał tą
nauczkę, wolał odejść.
Na miejscu gromadka rozbiegła
się po osypującym się zboczu i wkrótce okazało się, że Wu ani Lu nie muszą wcale
zbierać. Co chwila podbiegały do nich
dzieciaki każdy z kamieniem w dłoni.
Do nich należała ocena znalezisk i selekcja kamieni. Stali bezczynnie w dole wąwozu wsparci na
oszczepach, kontrolowali wzrokiem okolicę.
Wszyscy żałowali, że nie
wzięli skór, po obfitym zbiorze dzieci obładowane były kamieniami. Uważając, aby nie pogubić zdobyczy,
zadowoleni wracali do obozowiska.
Dzieci była zadowolone, bo widziały zasępioną twarz Wu. One znały już ten grymas, wiedziały, że w
ich rękach znalazł się kamień, nad którym Wu zastanowił się, to znaczy, że go
zaintrygował. Ale, który to kamień, nie
wiedziały. Nie wiedziały w czyich
rękach znajdują się najciekawsze fanty?
Na miejscu grupa skupiła się
wokół kowadła, dużego płaskiego głazu pod skałą.
Każde z dzieci wykładało z
dłoni kamienie wybrane przez Wu-Hoo w wąwozie.
Wu z namaszczeniem podzielił
kamienie na krzemienie do obróbki na narzędzia i na inne. I nad tymi innymi pochylał się z
ciekawością. Już je widział ale dalej
go intrygowały, to z kolei zaciekawiło dzieciaki. Co też zainteresowało Wu? Co Wu miał na myśli. Przecież z kamienia z dziurą w środku nie
zrobi się narzędzia, nawet jako krzesiwo rozpęknie się na kawałki a ten długi,
co najwyżej można wyłupać z niego kilka drobnych odłupków. Dlaczego nie leży po stronie materiałów na
narzędzia? - myślały.
Powstało chwilowe
zamieszanie, kobiety obserwujące tę scenę odeszły do myśliwych wracających z
polowania za nimi pobiegły dzieci.
Radości było co nie miara, bo myśliwi przynieśli antylopę. Wszyscy cieszyli się, będzie jedzenia na
kilka dni. Kobiety odebrały łup od
myśliwych i zajęły się oprawianiem a dzieci wróciły do kowadła. Wolały ciekawsze i czystsze zajęcia. Za dziećmi do kowadła podeszli myśliwi, przywódca
brał w dłonie kolejne krzemienie, oceniał wzrokiem ich wydajność i
zastosowanie, już w myślach dzielił materiał na nacinaki a inne na odłupki. Krzemienie przeznaczone na narzędzia
zgarnął do lewej dłoni, niewiele ich było ale w rękach dobrego łupacza będzie
pożytek.
Prawą dłonią zgarnął
pozostałe kamienie z kowadła na ziemię ze wzgardą. Te nie nadają się na nic, z nich nie będzie
żadnego pożytku, nie są nikomu potrzebne.
– No – powiedział.
Wu pośpiesznie pozbierał
rozrzucone kamienie zanim porwały je dzieciaki.
Pochylony, przy okazji, urwał
z ziemi źdźbło trawy. On miał pomysł. Zanim przywódca oddalił się popatrzył, co
robi Wu. Ten błyskawicznie przewlekł
trawę przez dziurę w niewielkim kamyku i trzymając za końce trawy przyłożył ozdobę
poniżej swojej szyi.
- Ho! Ho. – powiedział wódz z
aprobatą i nie oglądając się na niczyje przyzwolenie zerwał kamień z piersi
Wu. Już on wiedział, co z tym kamieniem
zrobić. Pomysł Wu bardzo mu się
spodobał, uśmiechnął się nawet.
fot.3. Kamień o wielkiej
mocy, tak wielkiej, że zajmował Homo erectusa, Neandertalczyka i
człowieka współczesnego ale to oddzielna historia.
fot.4. I mam tego więcej choć sam nie znalazłem
żadnego. Wszystkie wyzbierał przodek, bo
miał interes.
Podniósł drugi długi kamień i
skierował go w stronę Wu.
-Hu? – Co to?, spytał.
Wu ujął kamień na jego długim
cienkim odcinku pozostawiając w górze
widoczną interesującą i zachwycającą go część. Uderzając kantem dłoni w kamień tuż przy
palcach pokazał, że w tym miejscu chce go odłupać. Wyciągnął rękę z wystającą w dłoni częścią
krzemienia, drugą ręką palcem wskazał na kobietę wracającą do obozowiska z
naręczem drzewa.
W pierwszej chwili wódz
osłupiał ale trwało to niedługo, zaraz wybuchnął śmiechem, klepnął Wu po
ramieniu i odszedł wzruszając ramionami i kręcąc głową. Podobieństwo sylwetki kobiety w oddali było
tak wielkie, że aż go ubawiło. Nie
wiedział o co chodzi Wu, podobieństwo było, owszem ale to nie było do niczego
potrzebne.
fot.5. Figurka „Człowieka z
Daleka” jedna strona.
fot.6. I druga strona.
I Wu zachował kamień dla
siebie, utrącił długi drugi koniec a powstała wtedy figurka zyskała w grupie
uznanie i znaczenie mistyczne, pozostała w rodzinie na wiele pokoleń.
fot.7. Przełom odłupania, widoczne zniszczenia na
krawędzi przełomu, obtoczone przez lądolód.
Od tego czasu Wu zyskał sobie
przydomek „Władca Pomysłów”, został strażnikiem figury „Człowieka z Daleka” i
zabawiał grupę swoimi pomysłami. I
chciałoby się rzec, że żyli długo i szczęśliwie ale nie tak miało być.
- odpady krzemienia przy
łupaniu kobiety usypywały w stos, aby lądolód miał co rozwlec po polach, abym
miał co zbierać po Homo erectusie. Skupiska rozrzuconych po polach fragmentów
krzemieni (skupiska o średnicy 10-30 m.) są śladami obozowisk i miejscami, w
których poszukuję artefaktów.
Jak wynika z powyższej
przypowieści kamień, który;
- leży na ziemi, nie ma
żadnej wartości,
- podniesiony lub wydobyty do
zastosowania, ma wartość jako rzecz lub materiał, jest przypisany do znalazcy,
jest jego własnością, łączy ich związek emocjonalny. Ta własność w opowiadaniu przekazywana jest
wspólnocie, aby niecnym obyczajem stać się własnością jednostki wg hierarchii
lub obyczaju grupy – została zawłaszczona wraz z całą mistyką i prawami
autorskimi!
- przetworzony, ma wartość
rzeczy a część tej wartości stanowi włożona praca,
- rzecz estetyczna (naturalna
lub przetworzona) a niepotrzebna praktycznie nikomu, której przypisujemy
najróżniejsze wyimaginowane właściwości, nosi cechy wartości dodanych i staje
się bezcenna – to dzieła sztuki, przedmioty kultu, piłkarze (ha,ha!) i.t.p. i
biada tym, którzy w to wszystko wierzą.
I to właśnie ta zmyślona
mistyka była celem opowiadania.
Kamień z centrycznym otworem
znaleziony na skarpie, póki leżał nie miał żadnej wartości. Podniesiony z ziemi inspirował, był
uporządkowany, gładki, ładnie oszlifowany, swoim wyglądem dawał wrażenia
estetyczne. W głowie Wu zaistniała
myśl o jego wielkiej mocy, bo przy swej wielkiej twardości był przez tę moc
dotknięty, to ta moc wykonała w nim otwór , dobrze by było mieć taką moc przy
sobie, bo ta moc może się udzielić właścicielowi. Tak też rozumiał ją wódz zabierając kamień
do nawleczenia na rzemień i zawieszenia na szyi ale na swojej szyi. On musiał mieć tę moc przy sobie, ta moc
należała mu się z urzędu!
Od tej chwili estetyczny
kamień, uporządkowany i wyeksponowany - z mistyką, która została mu przypisana
stał się przedmiotem sztuki.
Podobnie było z figurą
Człowieka z Daleka. Tę figurę wykonała
wielka moc, Wu ją tylko uporządkował, utrącił dolny fragment kamienia nie
pasujący do jego wyobrażenia. Figura
ze swą wielką mocą pozostała w rodzinie na wiele pokoleń i to do niej zwracali
się w chwilach zagrożenia. Na niej
skupiały się ich myśli, obawy i pragnienia.
I choć nie pomagała, wystarczyło im, że nie było gorzej, wystarczyło im,
że przy nich była.
W słowie „z Daleka” kryło się
jeszcze drugie znaczenie, znaczenie mistyczne odległych w czasie przodków – o
tym w poprzednich esejach o skamieniałościach. Przodków Homo erectus czcił i szanował ponad wszystko. A znaleziona figurka była z krzemienia a
więc pochodziła z ich świata (przodków).
Żył wśród skamieniałości innych wcale nie znanych mu zwierząt, ale one
były dla niego namacalne. Więź z
przodkami i otaczającą przyrodą dominowała w poglądach naszego przodka. Żył wśród tajemnic rzeczy małych i
wielkich, sił wielkich a nie wyjaśnionych. Żył w wymiarach mistycznych, które sam sobie
musiał wytłumaczyć, nie miał dostępu do Internetu. Nawet
tam do dziś nie ma odpowiedzi na proste pytanie, które Homo erectus zadał mi dopiero teraz :
- ile iskier mieści się w
krzemieniu?
No i kto mi na to odpowie?
Z naszej perspektywy,
odpowiedź godna Anty-Nobla, ale z punktu widzenia naszego przodka to był
problemem egzystencjalny. (Wystarczy
tylko myślą cofnąć się o milion lat ale ostrożnie, aby tam nie pozostać!)
Poglądy Homo erectusa były zdominowane przez krzemień (ale czy tylko na
Ziemi Niczyjej?). Przecież
wielokrotnie widział, jak deszczowe chmury w biały dzień nabierały barwy i
ciężaru krzemienia. Nasz przodek
wiedział, co oznaczają te zmiany i chronił się przed iskrami. Pioruny siały zniszczenie, zabijały wszystko
na co trafiły czy to zwierzęta, czy drzewa, wzniecały ogromne pożary na
sawannach i w dżungli. Nawet w
bezchmurne noce obserwował iskry na niebie wśród gwiazd. To przodkowie bawili się krzemieniami,
bywało, że przez niebo przedzierał się odłamek krzemienia, wtedy świecił,
płonął i wybuchał z wielkim hukiem i też siał zniszczenie.
Wykorzystywał zjawiska natury, bo znajdował estetykę w
naturze, zachwycał się nią tak samo jak my.
Znajdował i wykorzystywał dla swoich mistycznych wyobrażeń. Nie malował ani nie rzeźbił, nie miał do
tego warsztatu, wystarczających warunków technicznych. Ale na pewno miał w obozowisku kawałek
odkrytej ziemi, na której on i jego dzieci rysowały swoje wyobrażenia świata,
przekazywał to, co miał innym do opowiedzenia.
To czego nie potrafił przekazać nie wykształconym do końca aparatem mowy,
bo słów miał mało a te miały wiele znaczeń.
Rysunek pomagał mu tworzyć nowe słowa i nowe znaczenia. Ucząc
kilkuletnie dziecko pisania, do pierwszych słów używamy obrazków rzeczy i ich
nazw. Wtedy wcale nie było inaczej,
tylko że nieporadnie rysowane obrazy (symbole) i słowa pozostawały w głowach,
pozostawał uniwersalny, ponadczasowy przekaz.
Każde dziecko gatunku Homo sapiens wie, do czego służy kawałek
patyka i pusta piaskownica. To bezkresne
imaginarium – szaleństwo dla wyobraźni.
Wystarczy spojrzeć na ekran
komputera lub smartfona, pełno tam znaków i piktogramów z piaskownicy Homo erectusa. Znaków czytelnych nawet dla innych i obcych cywilizacji. Naciskając ikonę z dwoma kropkami poziomo i
łuczkiem poniżej, nie zastanawiamy się, kto narysował je pierwszy? A warto.
Foto autor Roman
Wysocki
04.10.2013 Bystrzyca G.
k.Wlenia
„Stróża” pracownia
dydaktyczna (w budowie)
Prawa autorskie zastrzeżone.