Dach nad głową, cz.1.
Prezentując na stronie
kolejne kamienie zdaję sobie sprawę, że wrzucam je do naukowej próżni. Ale to wcale nie przeszkadza innym, bo z tej
próżni wyłania się mój obraz Homo erectusa . Dzięki moim zapiskom nasz przodek nie
zamieszkuje (gniazduje) już na drzewach ani w jaskiniach. Na stronie Wikipedii ktoś łaskawie informuje,
że nasi przodkowie zamieszkiwali w szałasach z gałęzi. Pogratulować uczonym, że mają na to dowody,
bo przecież nie publikują domysłów. To
raczej moja domena ale nawet jeśli nie dokumentowałem zjawiska artefaktami, to
piszę wiedząc, że je trzymam za pazuchą.
Zazwyczaj opisuje kamienie i
związane z nimi zjawiska mając pewność, to znaczy mając dwa, trzy artefakty,
dowody zbrodni. Mając bardzo bogaty
zbiór dowodów, mam też wątpliwy komfort, mnóstwo pytań do wyjaśnienia.
W tym eseju pofolgowałem
sobie, skorzystałem z pojedynczych znalezisk.
Na razie Czytelnikom musi wystarczyć fragment tego, co udało mi się
znaleźć i własna Wyobraźnia czytających. Skoro uczeni koledzy nie widzą artefaktów
prezentowanych w ilościach hurtowych, to na co komu moja pewność siebie czyli
powtarzalność znalezisk. Pozdrawiam tych
uczonych fantastów, którzy piszą „z sufitu” lub zrzynają, bo ja piszę z
artefaktami przed oczami.
fot. 3. Powiększenie, włókna traw. Ciemne smugi to białko (celuloza?) przesycona krzemionką. Geologicznie; skała osadowa powstała z trawy.
Z takim pytaniem pozostałem
po napisaniu przed laty eseju „Przysmak praprzodków”. Przez lata żyłem z pytaniem, dlaczego pakując
wiązkę trzciny cukrowej nasz przodek nie poobrywał lub poobcinał liści od
łodygi. Pakując same łodygi zabrałby ich
więcej, bo bez liści.
Czas zatem, aby Czytelnicy
zaglądnęli do eseju, bo tam na fotografiach znajdą wiązkę trzciny cukrowej z
zachowanymi liśćmi pomiędzy łodygami;
Tam to tłumaczyłem
Czytelnikom, że trzcina cukrowa jest jedną z wielu gatunków traw, wyróżniającą
się wielkością i słodką zawartością łodygi.
Zwróciłem też uwagę, że jak wszystkie trawy wydzielała na powierzchni
liści woskowinę dla impregnacji przed działaniem wody (gniciem) a tym samym
zabezpieczała trawy przed grzybami i rozkładem.
Dlatego na fotografiach widoczne są wysuszone liście pośród
skamieniałych łodyg wypełnionych skamieniałym miąższem.
Kolejne znaleziska dają mi
komfort odpowiadania sobie na własne pytania, na pytanie; co Homo erectus miał
na myśli? Bo na to pytanie tylko ja mogę
opowiedzieć z dowodami w rękach.
foto z eseju "Przysmak praprzodków" - skamieniały fragment wiązki trzciny cukrowej. Pomiędzy łodygami widoczne sprasowane i zdrewniałe liście.
Pokrycie dachu.
Nie tylko łakomstwo i słodka
zawartość łodygi była celem działań naszego przodka. Zbierał wiązki łodyg z liśćmi celowo, bo miał
dla tych liści bardzo praktyczne zastosowanie.
Tym zastosowaniem było pokrycie dachu szałasu, wiaty a może nawet domu,
odpowiedź rodzi nowe pytania bez odpowiedzi ale do późniejszego wyjaśnienia, w
kamieniach. Wiadomo mi czego mam szukać
a to już jest połowa sukcesu.
Nasz przodek był bardzo
dobrym obserwatorem, widział, że woda spływa po tłustych liściach i nie mógł tego
spostrzeżenia nie wykorzystać w odpowiednim czasie. I ten czas nastał po zastosowaniu ognia
(ogniska) i opuszczeniu jaskiń, które poprzednio zamieszkiwał. Budowa siedlisk w otwartym terenie wymagała
budowy zabezpieczeń przed słońcem, deszczem i wiatrem także przed zwierzętami. Prosty szałas zbudowany z gałęzi przykryty
skośnymi połaciami dachowymi pokrytych strzechą nadawał się do tego, dla jego
rodziny, najlepiej.
Liście trzciny cukrowej
dłuższe i szersze od innych traw były pod ręką w dolinach pomiędzy górami. A rozgnieciony słodki miąższ stał się
składnikiem smakowym wypieków, wszak był Okres IV z zastosowaniem ognia.
Pługi i lemiesze oczu nie
mają, rozbijają wszystko, na co trafią pod ziemią i co stawia im opór. Większość artefaktów, czy to dzieła sztuki,
czy przedmioty użytkowe, czy wyroby spożywcze, to wszystko połupane jest
lemieszami. A Czytelnicy widzą te
zniszczenia na fotografiach, na stronach tego blogu. I tak będzie dopóty, dopóki tereny nie będą
objęte ochroną a lemiesze zastąpią fachowcy czyli uczeni z łyżeczkami w dłoniach. Oni to dokopią się do szałasów lub do tego,
co po nich pozostało.
Pierwsze eksperymenty z zadaszeniem
nasz przodek wykonywał maskując doły pułapki.
Tam wystarczyło ułożenie patyków lub gałęzi dłuższych od wymiarów dołu,
należało je rozłożyć tak, by się krzyżowały, odpowiednio gęsto, aby utrzymały
gałęzie z liśćmi lub wiązki trawy, aby skutecznie zasłaniały dół pod
spodem. Konstrukcja musiała być luźna,
aby ofiara bez oporu wpadała do dołu.
Budując pierwsze zadaszenia
dla siebie nasz przodek korzystał ze ścian skalnych, do których dostawiał
konstrukcje boczne podpór, na których to i na skale opierał dach. Ale ten dach musiał być trwały, stabilny i
nieprzemakalny.
Luźna poprzednio kratownica,
teraz musiała być konstrukcją sztywną i trzymającą się w całości. Osiągnął to wiążąc skrzyżowania patyków lub
gałęzi za pomocą włókien trawy lub trwalej, za pomocą rzemieni wycinanych ze
skóry, wysuszonymi ścięgnami lub jelitami zwierząt.
I tu zadam Czytelnikom własne
a przypadkowe doświadczenie.
Kiedyś to przygotowywałem
rekwizyty do niepotrzebnej nikomu imprezy „Pokłon Słońcu na Świętej Górze
Ostrzycy”. Obdzierałem korę z długich a
prostych konarów jesionu rozwidlonych na końcach. Miały służyć za żerdzie z totemami (czaszkami
zwierząt) i pękami (ogonami) z konopi. Kora
na pniach jesionu gruba a łyko pod spodem cienkie i przyrośnięte do
miazgi. Ale w konarach kora cieniutka a łyko
grube i oddzielające się od drzewa.
Wystarczyło naciąć i pociągnąć, i schodziło z konara pasami na całej
długości, bo zerwać się nie dawało. Co
więcej, pas łyka można było dzielić na węższe paski tak samo wytrzymałe na
rozerwanie. Myślę więc, że jeśli ja
zrobiłem to przypadkowo, to nasz przodek mając do czynienia z konarami różnych
gatunków drzew na co dzień, miał wybrane gatunki łyka do dyspozycji, do
wiązania żerdzi, strzech i wszystkiego, co potrzebował. Miał doskonały materiał do wiązania, który
podczas schnięcia węzłów zaciskał się jeszcze bardziej. Te właściwości łyka wykorzystywane są do dziś
przy wyplataniu mat i koszyków a stosownym materiałem jest do tego wiklina i
wszechstronne wykorzystanie w wyrobach wikliniarskich.
I choć nie mam na to dowodów,
jestem przekonany, że nasz przodek też wyplatał maty i kosze z liści kukurydzy
lub trzciny cukrowej. Bo miał takie
potrzeby, pod ręką odpowiednie materiały a w głowie intelekt. Uplecenie pierwszych wyrobów nie było dla
niego rebusem nie do rozwiązania. To
były proste czynności, z którymi na pewno sobie poradził. Ale zaznaczam, jestem o tym przekonany, choć
nie mam na to dowodów. Zastosowanie
liści do budowy poszycia powoduje rozpoznanie właściwości nowego
materiału. To powoduje dalsze logiczne
konsekwencje i następne zastosowania.
Dla ochrony przed deszczem,
aby woda spływała z dachu musiał go pochylić pod niewielkim kątem.
Przy budowie dachu nie
wystarczyło już rzucenie gałęzi z liśćmi czy garści traw.
Potrzebował wiązać pęczki
trawy i mocować je do równoległych poziomych poprzeczek kratownicy. I nie czekał aż dach przecieknie, od początku
robił to porządnie, dokładał kolejne grube pęczki (wiązki) liści trzciny
cukrowej lub kukurydzy i przywiązywał do listwy (żerdzi).
Pokrywając dach od dołu, od
najniższej poprzeczki przez kolejne pokrywał dach tak, aby kolejna warstwa na
kolejnej poprzeczce nachodziła na warstwę poprzednią. To gwarantowało spływanie wody bez zmoczenia
pokrycia i tak do dziś robi się strzechy ale słomiane lub trzcinowe.
Zakładając siedlisko na
otwartych przestrzeniach musiał budować szałasy o innej konstrukcji. Sposobne było stawianie dwóch dachów opartych
pod kątem jeden o drugi, nie było przecież skały do przystawienia.
Fragment poszycia szałasu wykonanego
z liści trzciny cukrowej lub kukurydzy, zdarzyło mi się znaleźć w obozowisku
nad stawem pomiędzy górami z dala od skał.
Tam też znalazłem połupany fragment belki.
Legowisko, materac.
fot.5. Skamieniały fragment "materaca" z liści.
Skoro już miał dach nad głową mógł wraz rodziną złożyć się do snu.
Skoro już miał dach nad głową mógł wraz rodziną złożyć się do snu.
W szałasach miał tylko
legowiska do spania i odpoczynku. On tam
nie mieszkał, bo cały dzień zajęty był w obozowisku przygotowaniem posiłków, zajęty
był polowaniem lub zbiorami.
fot. 6. Widok warstwy liści w odłupaniu kamienia.
Zadaszone pomieszczenie trzeba było do spania przygotować.
Zadaszone pomieszczenie trzeba było do spania przygotować.
Najpierw należało zerwać darń
z gruntu, wkopać się na głębokość kilku centymetrów, na głębokość szerokości
dłoni aż do litej czystej ziemi. Trzeba
było usunąć całą warstwę ziemi wraz z korzeniami i robactwem, które się w niej
mnożyło.
Tak przygotowany grunt
należało wyłożyć kilkunasto centymetrową warstwą świeżych liści. Ale nie przypadkowych ani byle czym. W znalezisku widzę duże zielone liście jednego
gatunku znanego tylko naszemu przodkowi i uczonym, jeśli zbadają. Ten to gatunek liści odstręczał owady,
niektóre rośliny tak mają i nasz przodek o tym wiedział.
Roślinę, która od 0,5 mln.
lat do dziś wabi muchy, poznaliście w eseju „Pachnący problem” z cyklu
„Wypieki”.
Kto jeździł na wakacje „na
siano”, ten wie, że sianko powinno być świeże.
Bo z suchego siana unosi się chmura pyłu i drobnych owadów latających a
gryzących, ani oddychać, ani spać się nie da.
fot. 7. Powiększenie, widok układu warstw liści, widoczne wypełnienie pustych przestrzeni piachem, mułem i.t.p.
Legowisko wymoszczone liśćmi działało jak pierzyna a sztuczka polega nie na liściach ani na pierzu. Sztuczka polega na powietrzu utrzymującym się pomiędzy liśćmi jak pomiędzy piórami pierza. To powietrze utrzymuje temperaturę.
Legowisko wymoszczone liśćmi działało jak pierzyna a sztuczka polega nie na liściach ani na pierzu. Sztuczka polega na powietrzu utrzymującym się pomiędzy liśćmi jak pomiędzy piórami pierza. To powietrze utrzymuje temperaturę.
Tak przygotowane legowisko,
izolację od wilgoci, przykrywał skórami (futrami), dopiero wtedy mógł złożyć
się do odpoczynku. A stosownie do
temperatury nakrywał się lub nie nakrywał futrami. Bo skóry i futra nie były wtedy przedmiotem
luksusu, były pierwszą potrzebą i miał ich pod dostatkiem.
W połowie grudnia Świat
postawiło na nogi odkrycie - sensacja, że Homo erectusa zajmowała
sztuka. Po ponad siedmiu miesiącach
milczenia powiadomiły mnie o tym Alerty Gogle.
Uczony „bzdet” w postaci zygzaka na muszli możecie zobaczyć na stronie;
Piszę bzdet jako, że poziom
tego „dzieła” nie jest nawet porównywalny do materiałów, które prezentuję w
cyklu „Sztuka”. „Moje” precjoza są
osiągnięciami rozwiniętej cywilizacji na Ziemi Niczyjej.
Zygzak jest dowodem
znalezionym przez uczonych wśród artefaktów sprzed stu lat. Jest też dowodem na to, że potrzeba estetyki
i tworzenia była dana naszemu przodkowi bez względu na miejsce i poziom
kulturowy.
Wietrzenie magazynów trwa i
będą następne odkrycia, i dobrze dla Homo erectusa. I nic to, że piszę o tym od lat. Tego nie ma, bo tego nie pisze uczony tylko
publicysta.
Foto autor Roman
Wysocki
02.01.2015 Bystrzyca Górna
K.Wlenia