Obgryziona porcja gotowanej wołowiny z kością, widok z jednej strony. |
Porcja z drugiej strony. |
Porcja od spodu, od kości pokrytej tłuszczem. |
Zbliżenie na fragment wygryziony do kości. |
Zbliżenie na odcisk zęba trzonowego w tłuszczu. |
Rosołek - gen samozniszczenia.
Na dzisiejsze posiedzenie
przy stole z Homo erectusem zapraszam
na porcję wołowiny z kością, z rosołu.
Pamiętacie, co mówiła babcia; dobry rosół, to rosół z jednym okiem
tłuszczu na wierzchu z dodatkiem wołowiny.
Pamiętacie smak tej
wołowiny? Bo ja chudopachołek i niegodzien
już zapomniałem. Ale będąc wzrokowcem
doskonale pamiętam jej wygląd.
Wyglądała właśnie tak, jak to
widać to w kamieniu i jak poprzednie dania nijak nie daje się ugryźć.
Jako znachor muszę oceniać znaleziska
wzrokowo i dotykiem – organoleptycznie ale ani smakowo, ani węchowo się nie
da. I jak znachor muszę ocenić
znalezisko „od ręki”. Moje wnioski są,
bo muszą być nieuprawnione. Nie mam
też żadnej aparatury do badania wieku znalezisk. To, co znajduję musi być tym, na co
wygląda, brak zaplecza badawczego zmusza mnie do znachorstwa. Muszę to robić „na oko”, mając w głowie
kilka ton materiału porównawczego.
Zlodowacenie Środkowo
Europejskie dotarło do Sudetów ok. 300 tys lat p.u., jeśli znalezisko jest
kamieniem i to obtoczonym lub oszlifowanym, to dotyczy tego lub wcześniejszego
zlodowacenia. Mogę tylko zakładać
trafność swojej oceny na 80%. Uczeni
zapodają o dwóch zlodowaceniach nic nie wspominając o drugim, zapewne chodzi o
dużo wcześniejsze. Na przestrzeni
kilkuset milionów lat wiele okresów geologicznych kończyło się wielkim
wymieraniem gatunków a związanych z ochłodzeniem klimatu ze zlodowaceniem
włącznie.
Lu obudziły dzieciaki z
obozowiska;
- Wu-Hooo, Wu-Hooo – krzyczały,
pokazywały przy tym złożone dłonie przy twarzach, to miało znaczyć, że śpi.
Niemożliwe, pomyślała Lu,
przecież od miesięcy, od wypadku na polowaniu, pilnował ogniska w nocy. Nigdy nie zdarzyło się, by zasnął, on nie
mógł spać z bólu. Zbyt pośpiesznie
podbiegł do konia trafionego oszczepem, ten ranny zerwał się na nogi i
wierzgając nogami bronił się przed myśliwymi.
Wu –Hooo podbiegł zbyt blisko i został kopnięty w brzuch. Przez pierwsze dni decydujące o przeżyciu
leżał w szałasie bez przytomności ale po tym było znacznie lepiej. Zdołał wyjść z szałasu, podchodził do
ogniska. Pozostawał tam na noc i
pilnował ognia. Dzięki temu mógł nie
chodzić na polowania, odpoczywać i odsypiać nie przespane noce. Tym samym zwolnił z obowiązków kilku
strażników ognia, którzy zmieniali się co noc.
Kiedy podeszła do
dogasającego ogniska, zobaczyła leżącego, skulonego Wu-Hooo, ojca jej
towarzysza. Ojciec leżał skulony ale
w rękach trzymał jeszcze wczorajszą porcję mięsa. Od razu domyśliła się, że Wu zapadł w sen o
przodkach. Odszedł we śnie, bez bólu,
ten sen przyniósł mu ulgę. Bo jej
bliscy, jeśli nie zginęli w walce, umierali śniąc o przodkach.
Trzeba było zająć się przygotowaniem
szczątków do drogi w przeszłość.
Do tej drogi trzeba było
wysmarować spody stóp zmarłego „szarą maścią”, pastą przypominającą kolorem
kolor krzemienia. Aby przodkowie
przyjęli go do siebie. Bo przodków
trzeba było przekonać albo oszukać.
Maść zrobił Wu-Ho, jej
mąż. Zrobił ją z popiołu i tłuszczu,
bo maść wykonana z tych składników barwą i połyskiem najlepiej udawała
krzemień.
Wu-Hoo zebrał garść popiołu
na kamieniu obok ogniska, Lu podawała mu tłuszcz skapujący z pieczonej porcji,
wylewała go na popiół. Kiedy tłuszcz
przestawał skapywać, Lu cofała pieczeń nad ognisko. Czynność należało powtarzać, porcję trzeba
było przenosić wielokrotnie, aby uzyskać wystarczającą ilość skapującego
tłuszczu.
Kiedy Wu wstrzymał ją gestem,
przestała a on zaczął mieszać popiół z tłuszczem i wygniatać niewielką grudkę maści,
tak małą, że mieściła się w dłoni.
Kiedy nieco stwardniała, zacisnął ją pomiędzy kciukiem i palcem
wskazującym, docisnął ją do kamienia i
uformował płaski krążek. Gotową maścią
pocierał spody stóp. Do niedostępnych
fragmentów pod palcami pobierał maść opuszkami palców i wcierał w stopy
zmarłego ojca, robił to tam na miejscu, przy ognisku.
Krążek maści od góry na ślady pobierania palcem i wcierania całą powierzchnią. |
Krążek maści od spodu. |
Krążek z boku, widok obwodu zaciskanego w dłoni palcami kciukiem i wskazującym. |
Krążek z drugiej strony. |
Po tym oboje przenieśli ciało
zmarłego pod Wzgórze Przodków, tam trzeba było otworzyć grotę zastawioną
kamieniami. Wu odkładał kolejne
kamienie, aby dostać się do środka.
Kiedy już się tam dostał, uprzątnął miejsce dla ojca, to było miejsce
pod ścianą na wprost wejścia, leżały tam jeszcze kości z poprzedniego pochówku. Odłożył je z szacunkiem na stronę pośród
innych wcześniej złożonych szczątków.
Miejsce było gotowe, razem z Lu czekali przed grotą na resztę grupy, na
ostatnie pożegnanie zmarłego.
Zajęcia przy zmarłym zajęły
im cały dzień w tym czasie grupa zajęta była codziennymi czynnościami. Pod wieczór przed, zachodem słońca, przed
grotę pojedynczo lub po kilka osób zaczęli przychodzić pozostali członkowie
grupy.
Każdy szedł z konarem
rozpalonym w centralnym ognisku obozowiska.
Wszyscy układali swoje żagwie przed grotą. Dzieciaki przybiegały z naręczami patyków
do spalenia. Dzieci lubiły starego Wu,
on uczył je krzesać ogień z krzemienia.
On robił to najlepiej, trzask prask i już, to znaczy błyskawicznie. On wiedział, co ogień lubi najlepiej, wiedział,
czym i w jakiej kolejności go karmić.
W czasie wędrówki czy na polowaniu daleko od obozowiska do niego
należało noszenie akcesoriów i rozpalanie ognia, chociaż umieli to
wszyscy. Teraz go zabrakło ale
Wu-Hoo, jego syn też dobrze opanował te czynności, na niego przejdzie ten
obowiązek w grupie.
Kiedy zebrali się wszyscy z
przyniesionych konarów powstało duże ognisko.
Światło ogniska miało zmarłemu oświetlić drogę do Krainy Przodków. W jego świetle Wu-Hoo syn wniósł Wu-Hooo
ojca do groty, złożył jego skulone ciało pod ścianą z porcją wołowiny
zaciśniętą w dłoniach. Teraz syn kamień
po kamieniu zabudował wejście do środka.
Pożegnali Wu w ciszy i skupieniu, przy ognisku każdy z osobna
rozpamiętywał kim był i jak go lubili.
Ognisko przygasało, wszyscy powstali i razem z żałobnikami wracali do
obozowiska. Teraz czegoś im zabrakło, kogoś było im
żal. Współczuli Wu i potrafili to
okazać. Każdy podchodził do Wu kładł
mu dłoń na ramieniu, ze współczuciem pochylał głowę. Dzieciaki podchodziły do Lu, każde głaskało
lub ściskało jej dłoń.
W prezentowanej porcji dopatrzyłem
się bez trudu kawałka rozgotowanej wołowiny z kością. Rozgotowanej jak w rosole, bo wyraźnie
widoczne są włókna tkanki mięsnej. Może
nie przypisywałbym porcji naszemu przodkowi ale znalazłem ślady rwania mięsa
zębami górnymi przednimi (kły i siekacze), ślady zgryzu przednimi zębami –
ślady odrywania zębami włókien mięsa od kości i jeden (!) ślad – odcisk zęba
trzonowego. A jeśli porcja była gotowana,
to i konsumowana przez naszego pra a nie przez zwierza jakiego.
Jeden odcisk, co oznaczałoby,
że osobnik miał bardzo duże ubytki.
Zapytuję sam siebie, bo nikt mi na to nie odpowie, czy to osobnik młody
tracący pierwszy garnitur zębów, zęby mleczne, czy osobnik bardzo stary 30-40
letni. Ale u osobnika młodego
funkcjonują sąsiednie zęby stare lub nowe.
A tu z obu stron śladów zębów ani, ani. Ślady zębów przednich też pojedyncze a nie
jeden przy drugim. Cudem utrzymał dwa
siekacze naprzeciw siebie i tym sposobem w mięsie utrwaliły się ślady zgryzu
przednich zębów.
Określam osobnika jako bardzo
starego, bo do wieku 30-tu lat mało kto dożywał. Walka o byt, walka o pożywienie z
drapieżnikami kończyła się wcześnie śmiercią a w najlepszym wypadku
kalectwem. Już wtedy kobiety żyły
dłużej od mężczyzn, bo tych ciągle brakowało w rodzinie lub grupie. Tych ubywało w boju. Miało to wpływ na obyczaje, każdy (obcy)
mężczyzna był przez grupę akceptowany, zawsze znalazła się wolna kobieta
kandydatka na partnerkę. To miało
bardzo duże znaczenie dla przetrwania rodziny i wymiany genów z osobnikami z
poza rodziny. Dawało to gwarancję
zdrowego potomstwa. Grupa nie
powielała (nie dziedziczyła) wad, wzbogacała się genetycznie.
A kobiety w podeszłym wieku
miały największy wpływ na przekaz wiedzy i doświadczenia kolejnemu pokoleniu jako,
że były najstarsze i najbardziej doświadczone. Wychowywały, uczyły a ich głos doradczy się
liczył się w grupie.
I tu rysuje się podział ról w
rodzinie i w grupie. Nauka traktuje
grupę Homo erectusa jak stado idące
razem na polowanie, po polowaniu razem oprawiające zdobycz, przygotowujące
jadło a po godzinach uprawiające seks.
I to wszystko razem, bzdura!
Nic z tych rzeczy, w
obozowisku Homo erectusa panował
porządek wynikający z podziału ról i odpowiadających im (rolom) czynnościom. Nadrzędną rolą kobiety było macierzyństwo a
mężczyzny zdobywanie pożywienia i ochrona rodziny i sufrażystkom nic do tego.
Kobiety w ciąży i z małymi
dziećmi ani stare lub chore, dotyczyło to także mężczyzn, nie szły na
polowanie. Oni pozostawali w
obozowisku ale nie leżeli w oczekiwaniu na jedzenie. Na polowanie wychodziła grupa dorosłych
mężczyzn, kobiety wolne od wychowania dzieci i młodzież do przyuczenia.
W obozowisku matki doglądały
i opiekowały się dziećmi, starsze kobiety zajmowały się przygotowywaniem
posiłków, zbieractwem owoców i roślin przydatnych do spożycia lub na inne cele
np. trzcin na zadaszenie szałasów, plecenie sznurów, koszy i mat, czyszczeniem
skór, wycinaniem rzemieni i.t.p. Schorowani
i starzy mężczyźni zajmowali się budową szałasów, przygotowywaniem drzewców do
oszczepów, pałek i innych broni a nade wszystko łupaniem krzemieni na
narzędzia, w tym przecież mieli największe doświadczenie. Ogień krzesał z krzemienia ten, który robił
to najlepiej i to on uczył wszystkich pozostałych (od dziecka). Podobnie było z innymi czynnościami w
obozowisku i dalej (później) na polowaniu czy w wędrówce.
Specjalizacja obowiązywała wszystkich tych, którzy
potrafili i robili coś najlepiej. Pozostali
wszystkiego uczyli się od nich. Homo erectus musiał wiedzieć i umieć
wszystko to, co pozostali.
W tym wszystkim uczestniczyły;
bawiły się lub uczyły dzieci. Wśród
tych czynności było gotowanie mięsa dla dzieci i osób starszych a więc
bezzębnych, dla tych, którym rwanie zębami pieczonego, suszonego czy wędzonego
mięsa sprawiało trudność. To była opieka
nad osobnikami słabszymi czyli działanie społeczne.
W naukowych wzmiankach czytam
o tym, że tu i tam badając zęby wśród szczątków naszego przodka, natrafiono na
mikro ślady gotowanych posiłków ale ani słowa o tym jak gotowali. Przecież nie mieli garnków ani podobnych
naczyń odpornych na ogień.
Robili to zawijając porcje w
liście i układając do gotowania na rozgrzanym kamieniu w ognisku a sposób
drugi, to oblepienie porcji gliną i włożenie do żaru ogniska. I ten drugi sposób był dla wołowiny
właściwy, wołowina dusiła się we własnym sosie. A wołowina gotuje się długo i nie może przy
tym wyschnąć. Może to dziwić ale tak
robią kultury ludzkie na obrzeżach cywilizacji - dziś.
Ok. 400 tys. lat p.u. do
Doliny Bobru dotarło czoło lądolodu, ściana o wysokości 300-400 m. zagarniała
wszystko, na co napotkała na swojej drodze.
Zagarnęła Wzgórze Przodków wraz z grotą, w której spoczywały szczątki
dziadka Wu i skamieniałe szczątki wnuka spoczywające w ziemi pod wzgórzem.
Mnie dostał się skamieniały
mózg wnuka i pieczeń dziada ale to jeszcze nie koniec. Ciąg dalszy niechybnie nastąpi, bo ja
szukam dalej.
I tak doprowadziłem Was do
swoich nieuprawnionych wniosków, ba nawet daleko idących, do obalenia kolejnych
mitów.
Nasz przodek:
- nie zabijał i nie zjadał
swoich chorych lub starych krewnych,
- osobniki stare i chore były
na utrzymaniu i pod opieką grupy,
- te osobniki miały swoje
zadania wychowawcze i edukacyjne a przez wzgląd na bogate doświadczenie, miały duży
wpływ na decyzje grupy.
I to wszystko przez jeden
ślad zęba.
Przyszło mi wrócić do
rozważań nad psychiką naszego przodka.
Pisałem już, że miał naturę spokojną, spolegliwą a powyższe dywagacje
skłaniają mnie do wnioskowania, że dobrze funkcjonował u niego także zakaz
zabijania osobników własnego gatunku.
Zakaz dany przez Matkę Naturę całemu światu zwierzęcemu z wyjątkiem
sytuacji krytycznych. Sytuacji, kiedy
zagrożony jest własny gatunek, kiedy to trzeba poświęcić jednostki dla
przetrwania pozostałych osobników.
Dzieje się tak, kiedy matka nie jest w stanie wykarmić całego potomstwa,
poświęca najsłabsze dzieci. Dzieje
się tak, kiedy w rywalizacji o grupę samic musi wygrać najsilniejszy, zdolny
przekazać pozytywne geny ale to akurat zdarza się rzadko i u niewielu gatunków.
Dla Homo
erectusa życie osobników jego gatunku było dobrem największym, bo liczebność
rodziny i grupy decydowała o ich bezpieczeństwie i przetrwaniu.
Przykazanie „nie zabijaj”
miał zapisane w genach, w głowie a nawet pod paznokciami. To dawało gwarancję przetrwania i na Ziemi
Niczyjej, bo przetrwało 80 tys. pokoleń zanim zmieniły się warunki.
Matka Natura nie jest taka
głupia, żeby dać się zniszczyć przez człowieka współczesnego. Pozbawiła nas tego genu przodków; zakazu
zabijania własnego gatunku na rzecz genu samozniszczenia.
I to się dzieje na naszych
oczach, bo nie jest ważne;
- czy przystawiamy komuś
pistolet do głowy,
- czy zmyślimy następne
teorie naukowe i zbudujemy następne komory gazowe,
- wymyślimy następny powód do
wojny,
- ani komu pozwolimy żyć wg
ustaw i rozdzielników a kogo pozbawimy pracy i środków do życia.
Wymienione tu sposoby, to zorganizowane
ludobójstwo!
Kryzys moralny elit
nastawionych na zysk bez względu na koszty, zabija. To kryzys cywilizacyjny, to przemoc władzy
wylewająca się z telewizora. Nie
wszyscy są w stanie to wytrzymać a cynicznie nazywa się to kosztami
społecznymi. I dlatego co kilka dni otrzymujemy informacje
o kolejnym dzieciobójstwie (o samobójstwach nic się nie mówi!). To Matka Natura sygnalizuje nam
społeczeństwu, że gatunek jest zagrożony.
I wcale nie usprawiedliwiam tu matek, ja ostrzegam elity, aby wsłuchały się
w sygnały. Wcale nie trzeba szukać winy w głowach
matek, trzeba jej szukać we własnych głowach.
Znajdziecie tam wirusa - gen samozniszczenia.
Rodziny i grupy Homo
erectusa sprawdzały się (funkcjonowały) przez 2 miliony lat.
Homo sapiens zorganizowany w społeczność zwaną PAŃSTWEM, nie sprawdza
się w ekosystemie Planety Ziemi.
I nie będę tu przepraszał nikogo
za moje poglądy pacyfisty-ewolucjonisty.
Foto autor. Roman
Wysocki
8.10.2013 Bystrzyca Górna
k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.