Glina, wylepianie form.
Okres IV, z użyciem ognia 1
mln. – 400 tys.lat p.u.
Przygotowanie mięsa, lepienie form, suszenie i gotowanie w ognisku trwało wiele godzin. Pierwsze odcięte porcje trzeba było upiec na kamieniu w ognisku.
Pyszności, palce lizać! Ja też bym zaspokoił pierwszy głód.
Wu-Hoo wracał z najstarszym
synem, przyuczanym do polowania a ten z olbrzymią ćwiercią na ramieniu. To była przednia ćwierć bawołu noga z
częścią tego, co się bawołowi z przodu przynależy czyli z barku. Wraz z ojcem zabrali się do oprawiania,
znaczy zdejmowania skór, dzielenia na mniejsze porcje, usuwania wystających
kości, usuwania powięzi, ścięgien i błon na dostępnych powierzchniach. Robili to oni i tylko oni, bo tylko im
należało się posługiwanie narzędziami krzemiennymi. Kobiety i dzieci nie miały do nich prawa ni
dostępu.
Ten gotowany udziec znacie ze szczegółami z poprzedniego eseju.
Dzieci zebrały się wokół,
obserwowały jak ojciec nacina skórę wokół nogi przy barku. Najpierw na wierzchu w najszerszym miejscu
wykonał dwa ukośna cięcia odłupkiem, później jednym cięciem od spodu połączył je
z cięciami na wierzchu.
W ten sposób od skrzyżowania
cięć mógł odciągnąć rąbek skóry tak, żeby skóra się nie rozerwała. Odciągając dalej i zawijając dookoła
zawijał skórę aż do kolana. Tu wykonał
następne nacięcie wokół nogi i zwiniętą (zrolowaną) skórę odłożył do
wyprawienia. Dzieci nie wiedziały po
co ale on wiedział, co zrobi z tej skóry.
Taka skóra zamknięta węzłem, to torba, w której mieściły się trzy lub
cztery lekkie oszczepy. Rzemieniem
wiązał (łączył) torbę z wiązką oszczepów u góry. Taki pakunek z rzemieniem przerzuconym
przez ramie nie zajmował rąk w wędrówce.
Teraz należało oddzielić
udziec – trzeba było uformować dużą i obłą porcję do pieczenia ale należało
pozbyć się wystających kości, przyciąć je lub odłamać oraz pozbyć się wszelkich
wystających kawałków.
Jedną z wystających kości
wymacał, jak biegnie pod spodem.
Naciął mięso po obu stronach a odciągając jednocześnie odcinał od spodu
mięso i przecinał ścięgna. Kość udało
się poluzować i oderwać kość od połączenia, od stawu w głębi porcji mięsa. Inną pozostałą wystającą grubą kość
naciął, złamał i doszlifował kamieniem – i to jest widoczne na fotografii - ona
nie mogła wystawać.
Mała forma złamana po wylepieniu. Ktoś nie był pewien, czy w środku jest mięso.
Okazało się, że jest. Skamieniałe mięso w środku utrzymuje formę w całości.
A dzieciaki, w tym czasie
każde ściskało i gniotło w dłoniach swoje pacyny gliny. Stawały przed ojcem każde z przygotowanym
prędko plastrem gliny na wyciągniętej dłoni.
Ojciec odcinając kawałki mięsa spoglądał to na odkrojony kawałek mięsa,
to na plaster gliny. Wybierał
wystarczający i kładł strzęp mięsa na przygotowany placek gliny odpowiedni do
wielkości. Obdarowany odbiegał do
ogniska, aby zawijając porcję w glinę, zamykając je w glinie, czym prędzej
złożyć je na gorącym płaskim kamieniu na brzegu ogniska. Biegały w tę i z powrotem, bo obrzynków i
małych kawałków mięsa przy oprawianiu było bardzo dużo, nic nie mogło się
zmarnować. A skwarki były ich własnym
przysmakiem. Matka pomagała najmłodszym
robić gliniane kluski z mięsem, znaczy pierożki.
Mały fragment mięsa obłożony gliną w czasie suszenia. Jasna plama z lewej, tą stroną forma zwrócona była do ognia, wyschła.
Dzieci, każde w swoim czasie układało
swoje kluchy i kolejne na gorącym kamieniu, na brzegu ogniska. Teraz należało czekać aż glina stężeje,
stanie się twarda, trzeba było szybko wysuszyć glinianą skorupę. Bo mokra glina pieniła się w ogniu i pękała,
nie nadawała się na formę do gotowania.
Duże porcje trzeba było w
czasie suszenia obracać drugą stroną do ognia, aby glina stwardniała na tyle,
że stawała się sztywną i szczelną formą do pieczenia.
Wtedy też glina zmieniała barwę
na jasną, kolor i macanie patykiem, dziobanie czy się ugina czy nie, wskazywało
na to, czy jest gotowa do wypalenia w ognisku.
Póki co dzieci zniecierpliwione
szturchały pierogi patykiem, glina twardniała powoli, ślady dziobania pozostały
na wieki.
Skrawki mięsa (skwarki) obłożone gliną, macane patykiem w czasie suszenia.
Dopiero po wysuszeniu, kiedy
pojaśniała w całości, można było każdą formę wstawić w żar ogniska. Małe porcje i gliniane kluchy można było
wrzucać w żar ale z dużymi formami był problem.
Wu-ho uznał, że wystarczająco
obrobił dużą porcję, nic nie wystawało.
Lu czekała na swoją kolej, do niej należało obłożenie gliną największych
porcji mięsa. Robiła to wyrabiając na
dłoni grube na pół palca a nawet na palec prostokątne plastry gliny. Po wyrobieniu kąta prostego i skosów na
bokach obracała plaster i wyrabiała następne kąty proste lub skosy.
Fragment plastra z gliny do dużej formy, wielkość dłoni.
Zwróciłem uwagę na to, że
porcja mięsa nie jest bryłą prostą, jest bryłą obłą (najlepiej kulą).
Doklejając kolejne porcje
gliny Lu musiała oceniać (szacowała jakie kąty i jak duże powierzchnie ma do
ukształtowania w następnym plastrze Dokładała
kolejne plastry na porcji, zagniatała połączenia (skosy na styku), paznokciem
lub patykiem odcinała nadmiary.
Ugniatała glinę na mięsie aby nie było żadnych szczelin, aby pomiędzy
gliną a mięsem nie było pustek wypełnionych powietrzem. Po obłożeniu z jednej strony, obracała
wszystko i dokładała następne plastry gliny. Dokładała, dociskała i zagniatała
połączenia kolejnych kawałków gliny do końca, aż pozostała wolna przestrzeń,
szpara lub dziura, do której trzeba było dorobić odpowiedni kawałek i zamknąć
mięso w szczelnej glinianej formie.
Gruby na palec plaster gliny, nie zaciśnięty z sąsiednimi.
Fragment dużej formy od spodu. Dociśnięty do mięsa, nie zagnieciony z sąsiednimi odpadł.
Jeden z plastrów za słabo był
zagnieciony, odpadł podczas obracania.
Lu dorobiła nowy i kontynuowała oblepianie. Pozostawiła nam plaster ubrudzony krwią
podczas dociskania do mięsa – na fotografii.
Tu muszę zaznaczyć, że
wszystkie czynności związane z wytwarzaniem żywności (przygotowanie mięsa czy
placków były wykonywane na dużym płacie czystej skóry rozpostartej na ziemi, do
mięsa ani gliny nie mogło przykleić się ziarnko piasku ani żaden inny brud. Piach gryzł w zęby a brud psuł smak i Lu
tego pilnowała. I to widać na
fotografiach, czystość musiała być zachowana!
Trzymanie w dłoniach i mięsa i wyrobionej gliny musiało spowodować
zabrudzenie gliny krwią i takie ślady też znajduję.
Teraz trzeba było wstawić
mięso obłożone gliną obok ogniska i trzeba było to zrobić delikatnie, bo całość
wcale nie była sztywna ani mocna.
Robiła to z Wu-Ho, okładali formę bardzo dużymi liśćmi, przesuwali do
ogniska.
Dopiero po wysuszeniu
glinianej formy mogli wsunąć ją w żar.
Dołożyli drzewa do ognia i
czekali. Długo czekali, bo porcje
mięsa były duże a glina gruba. Trwało
to pół dnia lub nocy i musieli obserwować formę aż tłuszcz w środku się wytopi
a glina zmieni kolor na brązowy. Musiało
to trwać kilka godzin i trwało. Dopiero,
gdy glina zmieniała kolor (ściemniała na kolor ciemno-brązowy), mogli odwrócić
formę aby mięso równo było wypieczone.
Często pozostawiali formę do
ostygnięcia w dogasającym ognisku do rana.
A rano, to dopiero była
radocha!
Mały fragment małej formy. Widoczne ślady odcinania powinny być zagniecione, w tym miejscu forma mogła pęknąć w czasie gotowania.
Pęknięcie lub nieszczelność
formy oznaczało spalenie mięsa - tłuszcz zapalał się przy dostępie
powietrza. Można było jeszcze ratować
posiłek, jeśli zauważyli w porę i wyjęli formę z żaru, i pozostawili na
kamieniach przy ognisku. Tam mięso
„dochodziło” ale traciło smak i było suche jak wiór.
Można było szybciej dopaść
jadła i robili to nadziewając kawałki mięsa na patyk, piekąc w ogniu nad
ogniskiem albo układając mięso na gorącym kamieniu. I robili to w oczekiwaniu na mięso „z gara”
czyli z formy.
Ale ten smak i zapach mięsa gotowanego
w glinie był bez porównania z innymi sposobami. Konsystencja tak duszonego mięsa
przypominała gęstą galaretę bez śladów tłuszczu. Tłuszcz gotując się na powierzchni pozostawił
po sobie ślady, małe wgłębienia, ciemne plamy lub smugi. Smak mięsa przegryzanego plackami
pozostawał z nimi na zawsze a ja mogę go sobie tylko wyobrażać.
Zaraz, zaraz, jakimi
plackami? Owocowymi ale to innym razem,
placki odłożyłem na później ale już możecie się oblizywać. Smacznego.
Foto autor Roman
Wysocki
Konsultacja naukowa mgr.inż.
Magdalena Ogórek (dietetyk).
10.04.2014 Bystrzyca Górna
k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.