Translate

Homo erectus tu był:Jak Homo erectus garnki lepił cz.III.



Glina, wylepianie form.
Okres IV, z użyciem ognia 1 mln. – 400 tys.lat p.u.

 Przygotowanie mięsa, lepienie form, suszenie i gotowanie w ognisku trwało wiele godzin.  Pierwsze odcięte porcje trzeba było upiec na kamieniu w ognisku.


 Pyszności, palce lizać!  Ja też bym zaspokoił pierwszy głód.

 Wu-Hoo wracał z najstarszym synem, przyuczanym do polowania a ten z olbrzymią ćwiercią na ramieniu.    To była przednia ćwierć bawołu noga z częścią tego, co się bawołowi z przodu przynależy czyli z barku.     Wraz z ojcem zabrali się do oprawiania, znaczy zdejmowania skór, dzielenia na mniejsze porcje, usuwania wystających kości, usuwania powięzi, ścięgien i błon na dostępnych powierzchniach.    Robili to oni i tylko oni, bo tylko im należało się posługiwanie narzędziami krzemiennymi.    Kobiety i dzieci nie miały do nich prawa ni dostępu.

 Ten gotowany udziec znacie ze szczegółami z poprzedniego eseju.


Dzieci zebrały się wokół, obserwowały jak ojciec nacina skórę wokół nogi przy barku.   Najpierw na wierzchu w najszerszym miejscu wykonał dwa ukośna cięcia odłupkiem, później jednym cięciem od spodu połączył je z cięciami na wierzchu.
W ten sposób od skrzyżowania cięć mógł odciągnąć rąbek skóry tak, żeby skóra się nie rozerwała.    Odciągając dalej i zawijając dookoła zawijał skórę aż do kolana.    Tu wykonał następne nacięcie wokół nogi i zwiniętą (zrolowaną) skórę odłożył do wyprawienia.    Dzieci nie wiedziały po co ale on wiedział, co zrobi z tej skóry.    Taka skóra zamknięta węzłem, to torba, w której mieściły się trzy lub cztery lekkie oszczepy.    Rzemieniem wiązał (łączył) torbę z wiązką oszczepów u góry.    Taki pakunek z rzemieniem przerzuconym przez ramie nie zajmował rąk w wędrówce.
Teraz należało oddzielić udziec – trzeba było uformować dużą i obłą porcję do pieczenia ale należało pozbyć się wystających kości, przyciąć je lub odłamać oraz pozbyć się wszelkich wystających kawałków.
Jedną z wystających kości wymacał, jak biegnie pod spodem.    Naciął mięso po obu stronach a odciągając jednocześnie odcinał od spodu mięso i przecinał ścięgna.    Kość udało się poluzować i oderwać kość od połączenia, od stawu w głębi porcji mięsa.     Inną pozostałą wystającą grubą kość naciął, złamał i doszlifował kamieniem – i to jest widoczne na fotografii - ona nie mogła wystawać.


 Mała forma złamana po wylepieniu.  Ktoś nie był pewien, czy w środku jest mięso.


 Okazało się, że jest.  Skamieniałe mięso w środku utrzymuje formę w całości.


A dzieciaki, w tym czasie każde ściskało i gniotło w dłoniach swoje pacyny gliny.    Stawały przed ojcem każde z przygotowanym prędko plastrem gliny na wyciągniętej dłoni.    Ojciec odcinając kawałki mięsa spoglądał to na odkrojony kawałek mięsa, to na plaster gliny.   Wybierał wystarczający i kładł strzęp mięsa na przygotowany placek gliny odpowiedni do wielkości.    Obdarowany odbiegał do ogniska, aby zawijając porcję w glinę, zamykając je w glinie, czym prędzej złożyć je na gorącym płaskim kamieniu na brzegu ogniska.   Biegały w tę i z powrotem, bo obrzynków i małych kawałków mięsa przy oprawianiu było bardzo dużo, nic nie mogło się zmarnować.    A skwarki były ich własnym przysmakiem.   Matka pomagała najmłodszym robić gliniane kluski z mięsem, znaczy pierożki.   

Mały fragment mięsa obłożony gliną w czasie suszenia.  Jasna plama z lewej, tą stroną forma zwrócona była do ognia, wyschła.


Dzieci, każde w swoim czasie układało swoje kluchy i kolejne na gorącym kamieniu, na brzegu ogniska.    Teraz należało czekać aż glina stężeje, stanie się twarda, trzeba było szybko wysuszyć glinianą skorupę.    Bo mokra glina pieniła się w ogniu i pękała, nie nadawała się na formę do gotowania.
Duże porcje trzeba było w czasie suszenia obracać drugą stroną do ognia, aby glina stwardniała na tyle, że stawała się sztywną i szczelną formą do pieczenia.
Wtedy też glina zmieniała barwę na jasną, kolor i macanie patykiem, dziobanie czy się ugina czy nie, wskazywało na to, czy jest gotowa do wypalenia w ognisku.   Póki co dzieci zniecierpliwione szturchały pierogi patykiem, glina twardniała powoli, ślady dziobania pozostały na wieki.


 Skrawki mięsa (skwarki) obłożone gliną, macane patykiem w czasie suszenia.


Dopiero po wysuszeniu, kiedy pojaśniała w całości, można było każdą formę wstawić w żar ogniska.    Małe porcje i gliniane kluchy można było wrzucać w żar ale z dużymi formami był problem.
Wu-ho uznał, że wystarczająco obrobił dużą porcję, nic nie wystawało.    Lu czekała na swoją kolej, do niej należało obłożenie gliną największych porcji mięsa.    Robiła to wyrabiając na dłoni grube na pół palca a nawet na palec prostokątne plastry gliny.   Po wyrobieniu kąta prostego i skosów na bokach obracała plaster i wyrabiała następne kąty proste lub skosy.

Fragment plastra z gliny do dużej formy, wielkość dłoni.

 Zwróciłem uwagę na to, że porcja mięsa nie jest bryłą prostą, jest bryłą obłą (najlepiej kulą).
Doklejając kolejne porcje gliny Lu musiała oceniać (szacowała jakie kąty i jak duże powierzchnie ma do ukształtowania w następnym plastrze   Dokładała kolejne plastry na porcji, zagniatała połączenia (skosy na styku), paznokciem lub patykiem odcinała nadmiary.    Ugniatała glinę na mięsie aby nie było żadnych szczelin, aby pomiędzy gliną a mięsem nie było pustek wypełnionych powietrzem.   Po obłożeniu z jednej strony, obracała wszystko i dokładała następne plastry gliny. Dokładała, dociskała i zagniatała połączenia kolejnych kawałków gliny do końca, aż pozostała wolna przestrzeń, szpara lub dziura, do której trzeba było dorobić odpowiedni kawałek i zamknąć mięso w szczelnej glinianej formie.

Gruby na palec plaster gliny, nie zaciśnięty z sąsiednimi.


 Fragment dużej formy od spodu.  Dociśnięty do mięsa, nie zagnieciony z sąsiednimi odpadł.

 Jeden z plastrów za słabo był zagnieciony, odpadł podczas obracania.   Lu dorobiła nowy i kontynuowała oblepianie.    Pozostawiła nam plaster ubrudzony krwią podczas dociskania do mięsa – na fotografii.

Tu muszę zaznaczyć, że wszystkie czynności związane z wytwarzaniem żywności (przygotowanie mięsa czy placków były wykonywane na dużym płacie czystej skóry rozpostartej na ziemi, do mięsa ani gliny nie mogło przykleić się ziarnko piasku ani żaden inny brud.    Piach gryzł w zęby a brud psuł smak i Lu tego pilnowała.    I to widać na fotografiach, czystość musiała być zachowana!    Trzymanie w dłoniach i mięsa i wyrobionej gliny musiało spowodować zabrudzenie gliny krwią i takie ślady też znajduję.
Teraz trzeba było wstawić mięso obłożone gliną obok ogniska i trzeba było to zrobić delikatnie, bo całość wcale nie była sztywna ani mocna.    Robiła to z Wu-Ho, okładali formę bardzo dużymi liśćmi, przesuwali do ogniska.
Dopiero po wysuszeniu glinianej formy mogli wsunąć ją w żar.
Dołożyli drzewa do ognia i czekali.    Długo czekali, bo porcje mięsa były duże a glina gruba.    Trwało to pół dnia lub nocy i musieli obserwować formę aż tłuszcz w środku się wytopi a glina zmieni kolor na brązowy.    Musiało to trwać kilka godzin i trwało.   Dopiero, gdy glina zmieniała kolor (ściemniała na kolor ciemno-brązowy), mogli odwrócić formę aby mięso równo było wypieczone.
Często pozostawiali formę do ostygnięcia w dogasającym ognisku do rana.
A rano, to dopiero była radocha!


 Mały fragment małej formy.  Widoczne ślady odcinania powinny być zagniecione, w tym miejscu forma mogła pęknąć w czasie gotowania.

Pęknięcie lub nieszczelność formy oznaczało spalenie mięsa - tłuszcz zapalał się przy dostępie powietrza.    Można było jeszcze ratować posiłek, jeśli zauważyli w porę i wyjęli formę z żaru, i pozostawili na kamieniach przy ognisku.    Tam mięso „dochodziło” ale traciło smak i było suche jak wiór.
Można było szybciej dopaść jadła i robili to nadziewając kawałki mięsa na patyk, piekąc w ogniu nad ogniskiem albo układając mięso na gorącym kamieniu.    I robili to w oczekiwaniu na mięso „z gara” czyli z formy.
Ale ten smak i zapach mięsa gotowanego w glinie był bez porównania z innymi sposobami.    Konsystencja tak duszonego mięsa przypominała gęstą galaretę bez śladów tłuszczu.    Tłuszcz gotując się na powierzchni pozostawił po sobie ślady, małe wgłębienia, ciemne plamy lub smugi.    Smak mięsa przegryzanego plackami pozostawał z nimi na zawsze a ja mogę go sobie tylko wyobrażać.
Zaraz, zaraz, jakimi plackami?   Owocowymi ale to innym razem, placki odłożyłem na później ale już możecie się oblizywać.    Smacznego.

Foto autor                                                      Roman Wysocki
Konsultacja naukowa mgr.inż. Magdalena Ogórek (dietetyk).
10.04.2014 Bystrzyca Górna k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.