Translate

Homo erectus tu był: Jak Homo erectus garnki lepił cz.II




Glina, wylepianie garnków.
Okres IV, z użyciem ognia 1 mln. – 400 tys.lat p.u.
 


Fragmenty cienkich plastrów do oklejania małych kawałków mięsa.

 


Fragmenty wylepianych plastrów z gliny, grube na palec, do oblepiania dużych porcji mięsa.

Co roku obchodziłem kolejne obozowiska Homo erectusa.   Wynajdowałem je po okruchach krzemieni rozsypanych po polu.  I rzecz jasna zbierałem je, aby wśród nich wynajdować odłupki, noże, kowadełka, krzesiwa.
Jako amator nie znający znalezisk „prawdziwych archeologów” musiałem samodzielnie określać, identyfikować inne znaleziska.  To znaleziska przypadkowe, incydentalne pozwalające mi na określenie środowiska, w którym żył mój bohater.  To tak zwane luźne artefakty obrazujące tropikalną dżunglę ale bez kontekstu archeologicznego.
Wszystko, co dotyczyło naszego przodka zawarte było w czasookresie od 1,6 mln. do 500 lub najbliżej 400 tys. lat p.u.    Wszystko to, co pozostało na wierzchu ulegało rozkładowi, erozji i w sumie zniszczeniu.   Przetrwało tylko to, co przetrwało w ziemi lub w wodzie a poddane było działaniu głównie węglanów wapnia, związków żelaza i krzemionki.   Wszystko to w mniejszym lub większym zakresie ulegało skamienieniu czyli fosylizacji.
Można by rzec, że to czynniki konserwujące ale czynniki te zmieniały struktury materiałowe pozostałości i zmieniają je po dzień dzisiejszy.   I jest to działanie wtórne wobec materiału pierwotnego czyli padłego organizmu a nawet przedmiotu wykonanego przez Homo erectusa, działanie zwodzące nasze zmysły.
Głównym czynnikiem – nośnikiem tych związków, były wody gruntowe. Związki te to osadzały się, wytrącały w kontakcie z materią pochodzenia organicznego a, co więcej, materiały organiczne a najwięcej białka i tłuszcze absorbowały krzemionkę.   I to widać w prezentowanych przeze mnie zabytkach nawet w opisywanym okresie czasu.
Materiałem, który w warunkach naturalnych nie rozkładał się ale naturalnie kamieniał, była glina.    W warunkach miejscowych była to glina kaolinowa o zabarwieniu białym, kremowym, beżowym-cielistym, zielonkawym lub czerwonym.    Z takimi to glinami miał do czynienia Homo erectus.    Ale glina, którą brał do ręki, wygniatał i formował (już urobioną), pozostawała w stanie nienaruszonym na setki tysięcy lat – kamieniała naturalnie w związku ze swoim składem chemicznym, zawierała węglany wapnia i krzemionkę a woda została z niej wygnieciona.
Zmoczona i wygniatana glina nabiera właściwości plastycznych, po czym, tężeje i staje się krucha.   I znowu trzeba ją moczyć i ugniatać, żeby lepić dalej i powtarzać to trzeba wielokrotnie.   To pisze człowiek, który w życiu nie ulepił i chyba nie ulepi ni garnka.    Ale chodzi mi o to, że urabiając glinę pozbywamy się z niej wody czyli nośnika wprowadzającego w struktury gliny wymienianych przeze mnie związków chemicznych, ot co a związków organicznych w niej ani, ani.    Znaczy to, że jest dobrym bo wodoodpornym izolatorem i to ma swoje zastosowania w budownictwie.    Od tysięcy lat stosowana jako polepa –   podłoga - warstwa izolacyjna, kilku lub kilkunasto centymetrowa warstwa ubitej gliny, ubitej, aby nie przepuszczała wody.
Z kawałkami wygniecionej i skamieniałej gliny miałem wielokrotnie do czynienia w czasie zbiorów na polach.   I zawsze były to kilku centymetrowe różnokształtne plasterki grube na kilka milimetrów.   Kluski lub urwane fragmenty, wszystko to oglądałem i porzucałem na miejscu nie widząc żadnego związku.   
Do czasu, aż na kolejne znalezisko natrafiłem w obozowisku nr 5.
To znaczy, że wrzuciłem brudny kamień do torby i zbierałem dalej.   Kilka dni później, w domu segregowałem zbiór i ten kamień trafił do miski z wodą, do umycia.    Bo kamienie w polu są brudne i nieczytelne, po umyciu ukazują swoją urodę i swoje tajemnice.   I trzeba się nadźwigać znosząc 20,30-to kilogramowe torby kamieni do domu nie raz po kilka kilometrów przez góry.

 Puder w kamieniu, krążek gliny nie ukształtowany z gliny lecz oszlifowany z boku na krągłościach, na dole szlifowany na pył do użytku.



 Widok strony ścieranej na pył.

Już przy pierwszych ruchach szczotki zauważyłem barwnik spływający mi po palcach.   Natychmiast przerwałem czyszczenie, opłukałem i obłożyłem papierem dla osuszenia, żeby zatrzymać rozpuszczanie i odsączyć z eksponatu wodę.   Odłożyłem pod okno, do słońca, aby go ostatecznie wysuszyć. 
Kamień pozbawiony warstwy zaschniętego błota okazał się kawałkiem glinki kaolinowej w takim stanie jakby garść gliny z potoku (bo są tu takie miejsca), ktoś wyłożył na brzeg.   Tu ukształtował gruby krążek i wysuszył na słońcu bez wygniatania.
Przyglądając się kamieniowi zauważyłem, że krążek starty jest na okrągło na obwodzie a na płasko z jednej strony.   Wiedziałem już, że kamień zwilżony, wydziela barwnik, a że był ścierany na obwodzie znaczy, że był ścierany na proszek do barwienia.
Eureka – puder w kamieniu, czyli że starty w połączeniu z wodą nadawał się do malowania np. okolic oczu i twarzy przed polowaniem.    W dodatku kolor owego był zbliżony do koloru mojej skóry.   A ja, póki co, jestem rasy białej – czyżby Homo erectus był biały.   Ale się narobiło!

I stało się!    Bo był to pierwszy przedmiot użytkowy (w moich zbiorach) wykonany przez naszego przodka, a który nie dotyczył krzemienia.

Po tym nastąpiła przerwa zimowa ale krótka i znowu wyszedłem na pola.    I tak trafiłem na obozowisko nr8 i 9 i tam natrafiłem na glinę w różnej postaci ale wszystką wyrabianą, znaczy wygniataną dla plastyczności i zadawałem sobie pytanie; po co?    Co więcej, ta glina była wyrobiona, wysuszona i skamieniała.
Miałem do czynienia z ceramiką - gliną wyrobioną, wysuszoną i nie wypaloną z okresu Neolitu lub Wczesnego Średniowiecza, trzeba było na nią uważać, bo rozpuszczała się podczas mycia.   Najpierw „piła” wodę (wchłaniała) później rozpuszczała się w dłoniach.    Moje znaleziska były skamieniałe, zwilżały się tylko na powierzchni a wypalane nie były.   Znaleziony wcześniej krążek nie skamieniał do reszty, bo glina nie była wygniatana ani wypalana.
Rozpoznawałem fragmenty kamieni beżowej lub cielistej barwy z punktowymi otworkami na powierzchni.   To pory, którymi uchodziła woda podczas wygniatania.   W warunkach warsztatowych przedmiot (garnek) wylepiany z gliny wygładza się zmoczonymi dłońmi, zaciera się ślady i nadaje fakturę naczynia.    Glina doprowadzona do plastyczności pozostawiona w postaci pacyn wielkości pięści lub nieco większej do lepienia nie została zatarta, pozostały w niej pory, ślady palców a nawet ślady zagniatania.    Ślady fałdowania, bo tak trzeba by nazwać kolejne fazy zgniatania na plaster i zawijania, i te ślady są widoczne na powierzchni.    Poza dużymi pacynami znajdowałem wygniecione plasterki, urwane palcami z bryły małe kęsy gliny i co najważniejsze fragment ukształtowanej płytki – odłamany narożnik kwadratu lub prostokąta.

Fragment plastra, narożnik z kątem prostym i pochylonymi ścianami.

Trójkątny fragment płytki grubej na pół centymetra a ścianki (brzegi) obu przyprostokątnych wyraźnie pochylone pod tym samym kątem ok. 10-15 stopni.
Do czego Homo erectusowi potrzebna była płytka z kątami prostymi i z pochylonymi brzegami, jak była duża, i czy była prostokątem czy kwadratem?    To były pytania, na które musiałem znaleźć odpowiedź.
Znajdowałem też większe kawałki gliny, grube na palec.   Były wielkości dłoni lub nieco mniejsze z charakterystycznym, bo powtarzającym się garbem, zgrubieniem na środku.    Wygarbienie porcji gliny było widoczne ale nijak nie pasowało mi do dłoni, dopóty, dopóki, nie położyłem je krzywizną na dłoni.    Okazało się, że pod naciskiem z góry pasuje – dłoń a właściwie środek dłoni ustępuje tworząc w negatywie wygarbienie.    Jest to naturalna reakcja dłoni na nacisk, wygniatając placek z gliny na blacie otrzymamy odcisk płaski.
Ciąg dalszy nastąpi – edytor wariuje po zamieszczeniu kilku fotografii.

Foto autor                                                      Roman Wysocki
10.04.2014 Bystrzyca Górna k.Wlenia
Prawa autorskie zastrzeżone.