Translate

II.CywilizacjaHomo erectus. Ogień - zbiorowe szaleństwo. Rozpałka.

Fragment kamienia z ogniska (fragment skamieniałej płaszczki).


Widok prażonej struktury krystalicznej w starym przełomie.


Widok świeżego przełomu.


Zbliżenie struktur krystalicznych przy powierzchni zewnętrznej prażonych w ogniu .



Ogień – zbiorowe szaleństwo!
Pierwszym zwierzęciem, które udało się człowiekowi obłaskawić był kamień.
Ale nie ten pospolity jak odłamki ze skał albo gałęzie i konary towarzyszące mu od milionów lat, to był krzemień.   Poza innymi praktycznymi zastosowaniami w krzemieniu czaiła się inna żywa istota.    Tą istotą był ogień.
Homo erectus pojmował ogień jako najsilniejsze ze zwierząt, którego nie dawało się ubić oszczepem ani kamieniem, przed którym można było tylko uciekać ale to nie zawsze się udawało.
To zwierzę człowiek opanował około miliona lat temu.   I nie jest ważne czy po raz pierwszy posłużył się gałęzią przyniesioną z pożaru, czy sam go wzniecił łupiąc kamienie.   Iskry to przecież produkt uboczny od którego mogła zapalić się ściółka.   I ta data rozstrzyga do końca moje wątpliwości, czy Homo erectus spożywał mięso na gorąco, czy na zimno czyli na surowo (odsyłam do poprzednich esejów, byłem skołowany, zgadnijcie przez kogo).
I nie stało się to nagle w ciągu kilku sekund, jak to pokazują filmy animowane.
Ten proces trwał dziesiątki tysięcy lat.  
Od kilku milionów lat, od czasu kiedy małpa zeszła z drzewa ogień był najstraszniejszym zwierzęciem zagrażającym kolejnym mutacjom i populacjom linii ewolucyjnej człowieka.
I nie tylko zagrażał naszemu przodkowi ale niszczył i wyobracał cały obraz świata, do którego dochodziły i układały sobie kolejne pokolenia.   Otaczający świat był przez ostatniego czyli Homo erectusa ułożony, opisany i przekazywany potomkom.   Zdobywane były nowe obserwacje i doświadczenia i przekazywane następnym.   Nie znaczy to, że nasz przodek znał język polski czy angielski, jego język był uproszczony do pojedynczych zgłosek.    On się komunikował tym językiem a dopełniała go mowa ciała, gesty i mimika twarzy.   Komunikował się skutecznie, ta komunikacja była jednoznaczna dla całej populacji, gdziekolwiek by była.   Była uniwersalna i zrozumiała, wystarczająca dla jego potrzeb a miał do przekazania treści owych obserwacji, doświadczeń i swój ogląd świata.    Twierdzenie, jakoby nasz przodek uczył się i nauczał przez naśladownictwo jest fałszywe i bałamutne, bo prowadzi z powrotem na drzewa.   Ale to nic nie kosztuje, niczego nie potrzeba udowadniać, o tym już pisałem.   
On tę wiedzę samodzielnie zdobywał i przekazywał następnym pokoleniom.
Najpierw obserwował ogień w pożarze, aby uciec i nie zostać spalonym.   Szukał dróg ucieczki i znajdował; a to na skałach, a to w wodzie lub za wodą np. potokiem lub rzeką.    Obserwował, w którą stronę ogień się rozprzestrzenia i widział, że głównie z wiatrem.
Podglądał nosorożca, bo ten jako jedyny nie bał się ognia.   On go zadeptywał w zarzewiu ale jeśli ogień się rozprzestrzeniał, jak reszta zwierząt też rzucał się do panicznej ucieczki.   W obliczu ognia uciekały wszystkie zwierzęta, nie bacząc na dotychczasowe niebezpieczeństwa w tym na drapieżniki, uciekały razem w jedną stronę, byle dalej.   Człowiek też próbował zadeptać ogień ale nie miał tak grubej skóry, jak nosorożec.    Próby z użyciem dużych gałęzi porośniętych liśćmi powiodły się ale tylko od strony wiatru.
Później kradł z pożaru gałęzie, aby przenieść je w inne miejsce i obserwować, jak to zwierze się zachowuje.   Tak też poznawał jadłospis ognia, które posiłki spożywa chętnie i błyskawicznie, a które niechętnie albo wcale.
Dopiero po zatrzymaniu ognia w miejscu i opanowaniu umiejętności gaszenia, podejmował pierwsze próby samodzielnego rozpalania ognia a nie odwrotnie.    W tym była jego mądrość, bo od tego momentu mógł zacząć myśleć, jak to zwierze wykorzystać dla własnych potrzeb, bo jak robić to bezpiecznie, on to już wiedział.

To zwierzę karmiące się trawą i drzewem, jak inne zwierzęta roślinożerne a do oddychania potrzebujące powietrza, po czym wydychające smród czyli dym.   Dobrze odżywiony ogień dawał światło i ciepło, pozwalał podgrzewać i piec mięso ale trzeba było uważać, żeby mięsa nie pożarł.   Zawieszony na gałęzi pozwalał odgonić inne zwierzęta.   Te bały się go panicznie, można było go używać jako broni do rozproszenia stada, wtedy ogień brał udział w polowaniu.
Do uśmiercenia go potrzebna była woda do zalania albo ziemia do zasypania żaru, wtedy ginął gwałtownie lub zdychał powoli.    Bardzo się wtedy złościł, dymił i próbował się wydostać.    Ale w odróżnieniu od innych zwierząt, bardzo nie lubił wody, on jej nienawidził.
To zwierze miało humory i nastroje a to w zależności od pożywienia.   Raz rozbłyskiwał ochoczo i brał się do jedzenia następnych porcji.  Tak było z suchym pokarmem a innym razem kopcił dymem gryzącym w oczy, kiedy dostawał mokrego lub zielonego.   Zadowolony rozbłyskiwał snopami iskier ale wtedy trzeba było uważać, żeby nie rozmnożył się sypiąc iskrami poza ognisko po okolicy.   Bo rozmnożonego a nie zduszonego od razu nie można było już opanować.   Błyskawicznie rozmnażał się dalej po trawach i krzakach, rzucał się nawet na drzewa.   Dym, który wydzielał nie tylko drażnił oczy ale dusił ludzi i wszystką zwierzynę.   Jedyne, co można było zrobić, to uciekać.   A trzeba było uciekać pod wiatr, bo wiatr dawał ogniowi powietrze do oddychania, a ten wydychał z siebie dym.   Ogień stawał się potworem pożerającym całą sawannę lub las, uciekało wszystko co żyło, bo wszystko, co żyło, pożerał lub dusił.   Homo erectus nie raz widział pożar sawanny lub lasu i bał się go jak… ognia.
A że ogień pożywiał się byle czym jak antylopy czy inne roślinożerne, raz rozpalony musiał pożywiać się przez cały czas, jak i one.    Człowiek czy drapieżnik jak zje coś konkretnego z mięsa, to wytrzyma nawet dzień lub dwa bez jedzenia.    Ale nie on, on natychmiast pożerał wszystko, co dostał, nie można go było nakarmić na zapas, taki był żarty i przez to wymagał opieki.   Dla ognia zapas pożywienia ciągle trzeba było zbierać, składować i karmić, karmić i karmić.   Wymagał ciągłego dokarmiania i pilnowania, żeby nie zdechł, albo nie uciekł z ogniska.
Niejako przy okazji w rejonach, w których trudno było o krzemień i w ogóle o kamienie, i niejako równolegle po raz drugi, odkrył zjawisko powstawania ciepła przez tarcie (wytwarzania ciepła bez ognia).   Zaowocowało to innymi metodami rozpalania ognia ale poprzedzone dziesiątkami tysięcy lat obserwacji i badań.
Nie znaczy to, że podjął z ziemi dwa wysuszone patyki i pocierał o siebie aż mu to wszystko wybuchło w ręcach żywym ogniem.    Co to, to nie.
Obserwował, doświadczał i kombinował.    Poznawał zjawisko tarcia tak jak przedtem poznawał ogień i kombinował, żeby się przy tym nie narobić.
W trakcie pocierania pojawiał się dym i choć nie było płomienia ani iskry, czaił się tam ogień.   Wystarczyło mu tylko podać coś łatwo strawnego do zjedzenia, łykał błyskawicznie i wtedy rozbłyskał, wystrzelał płomieniem.
Do tego potrzebne były narzędzia; czy to krzemienie, czy patyki i kawałki drewna, wreszcie próchno, sucha trawa itd.   To wszystko trzeba było zgromadzić i wiedzieć, co z tym zrobić.    Można by to dać małpie i pokazać jak to się robi.   Ale ta sobie nie poradzi nawet przez naśladownictwo.    Ona nie ma motywacji, czyli nie widzi celu tych działań a ogień nie jest jej do niczego potrzebny.    Chyba, że celem jest banan ale to nie nauka tylko tresura.
Coś, co dzisiaj traktujemy jako zwykłe czynności, co w przeszłości traktujemy jako rytuał, to była technologia.   Zespół przedmiotów (narzędzi) i materiałów oraz czynności wykonywane w odpowiedniej kolejności zmierzające do wykonania określonego celowego zadania.
Tę technologię, technologię rozpalania ognia i to na różne sposoby Homo erectus wymyślił a jego potomkowie doprowadzili do perfekcji i to dopiero było naśladownictwo.
Wiem, bo naśladuję cały czas, pstryk i jest, odpalam kolejnego w tym eseju papierosa – motywacja jest, choć podła, zmieniły się tylko narzędzia.
Obozowiska Homo erectusa rozpołożone były pod skałami, dla bezpieczeństwa.
Za plecami skała, dobrze jeśli była w niej jaskinia, dalej przestrzeń dla grupy i ognisko a od otwartej przestrzeni odgradzały go rozpalone ognisko lub ogniska.   Inaczej było w wędrówce przez nieznane tereny, tam w razie braku skał, na otwartej przestrzeni, grupa rozpalała kilka ognisk na obrzeżach zgrupowania, w środku też rozpalała ognisko, wokół którego mościli sobie posłania na nocleg.
Z reguły, na stałe obozowisko, na dłuższy pobyt grupa obierała miejsce za wzgórzem lub górą odgradzającą ją od sawanny i otwartej przestrzeni.   Byli wtedy bezpieczni, blisko stad zwierzyny, blisko swoich terenów łowieckich ale byli niewidoczni i niewyczuwalni.    Zapach ognia nierozerwalnie był związany z człowiekiem, zabezpieczał siedliska na kilkadziesiąt metrów, tam gdzie u granic siedliska chodzili pieszo i zostawiali swoje odchody.    To był znak dla innych zwierząt – uwaga! Człowiek!

Od miliona lat człowiek posługując się ogniem musiał nad nim zapanować, aby go nie pożarł.   I od miliona lat musiał przestrzegać zasad jego obsługi.
Zasad, które dziś nazywamy zasadami bezpieczeństwa; a więc izolacji od otoczenia i ścisłego nadzoru.   Tym bardziej, że dziś ogień czai się w przewodach elektrycznych, gazowych w ładunkach wybuchowych z tymi nuklearnymi włącznie.
Ogień to jak człowiek, zwierze tak samo pożyteczne, jak niebezpieczne.
Pierwsze z tych zasad wprowadził w życie Homo erectus .
Po pierwsze, wybierając miejsce na ognisko trzeba sprawdzić, czy w pobliżu nie ma drzew i gałęzi wystających w kierunku ogniska.
Po drugie, trzeba usunąć darń – trawę, aż do gołej ziemi i to w promieniu o krok większym od granic ogniska.
Trzecie, to obłożenie granicy ogniska kamieniami, żeby płonące gałęzie nie rozsypywały się poza ognisko.
Po czwarte i ostatnie, trzeba pilnować ognia, nie pozostawiać, go bez nadzoru.
I nie wolno odchodzić od zgaszonego ogniska bez pewności, że może się rozpalić.   Bo to zwierzę i myśli po swojemu, myśli tylko o tym, żeby się wymknąć i nażreć do syta bez względu na koszty – nasze koszty!
Piszę, bo chodzę po lasach z Homo erectusem i widzę ślady ognisk na polanach lub na obrzeżach lasu.   Żadnych zabezpieczeń!    To i śmieci, to ślady miłych chwil, które mogły przerodzić się w tragedię.
Tak głupi to nasz przodek nie był.   Bo on poznawał ogień, wyciągał wnioski stanowił zasady i ich przestrzegał pod groźbą utraty życia swego i swoich najbliższych.

Co roku na wiosnę i na jesieni wychodzę w pole za kamieniami.    Moje zbiory zależą od okolicznych orek i pogody.
Jeśli pole było orane a po orce padał rzęsisty deszcz, kamienie pokazują swoje oblicza.    Kilka dni temu, jak w zwyczaju poszedłem „za kamieniami” w miejsce obozowiska grupy pod górą Szeroką.    Niestety, pole obsiane oziminą, która wzeszła już na jesieni, nie było czego szukać ale pochodzić nie zaszkodzi.
A chodzę w nadziei na kości jakie albo ślady ogniska, żeby było, co zgłosić Konserwatorowi Zabytków i nie narażać się na śmieszność.    I ciągle nic.
Ale poza kilkoma kawałkami krzemienia znalazłem jeden duży, brudny ale połyskujący kryształkami kamień, a że jestem dotknięty natręctwem, zabrałem go ze sobą.   Czyściłem kamień z gliny i czarnego brudu w wodzie za pomocą szczotek, miejscami , tam gdzie był niedawny przełom dał się odczyścić.   Na starych przełomach i na skórze (płaszczki) ciągle był brudny i kiedy miałem już sięgnąć po szczotkę drucianą, tknęło mnie.    Przecież podobnie było z pieczenią, gdybym wtedy użył drucianej szczotki, zdrapałbym spalony i skamieniały tłuszcz.   Przecież pory skóry płaszczki i stary przełom okopcony i wypalony jest w ogniu.    To są ślady skamieniałej sadzy i ślady długotrwałego prażenia kamienia.
Ten kamień z innymi strzegł Homo erectusa, żeby ogień nie uciekł z ogniska!
I mógłbym posłużyć się dowolnym kamieniem z dowolnego paleniska ale przyniosłem z obozowiska właśnie ten, przyniosłem go dla Was, bo tylko on mnie inspiruje.   Poszedłem, znalazłem, przyniosłem, oczyściłem, postawiłem przed oczami i mam o czym pisać.    A uczeni niech dalej rozważają – okładał on ognisko kamieniami, czy nie obkładał?

Homo erectus rozpalając ogień dokonał największego odkrycie naszej cywilizacji.   I to on zrobił pierwszy krok w badaniach nad ciepłem i tarciem.
I nie jest ważne, gdzie rozpalał ogień po raz pierwszy, bo dokonał tego w wielu miejscach na świecie i to w podobnym czasie.   Wszak przed milionem lat jego grupy były rozproszone w Afryce, Europie i Azji.   I stosownie do dostępnych materiałów, rozpalał go krzemieniami nad hubą lub próchnem, obracanym patykiem w dołku wydłubanym w kawałku drewna lub patykiem suwanym w bruździe w kawałku drewna.
W głowie i genach Homo erectusa był zwierzęcy strach przed ogniem i ludzka ciekawość dotycząca tego zjawiska.    To było przezwyciężenie instynktu samozachowawczego, to był szok adrenalinowy.    A wiem to, bom mu grzebał w głowie, oczywiście za jego pozwoleństwem.
Dla całej populacji, na całym zamieszkałym przez Homo erectusa świecie najważniejszą potrzebą stało się ujarzmienie i rozpalenie ognia.
Telepatia to jaka czy fikcja literacka?
Otóż nie.    To była potrzeba tego dnia, ile by ten dzień nie trwał.
Cała populacja dojrzała do realizacji tej najważniejszej potrzeby.   Nastał czas (punkt krytyczny dla 85% wolnej mocy obliczeniowej), owa nadwyżka szarej masy znalazła rozwiązanie problemu ognia.    W mózgu naszego przodka zapadła decyzja o wykorzystaniu wiedzy zgromadzonej przez pokolenia, przejścia od marzeń do czynów.
Te cele; pozyskanie ciepła, oświetlenia w nocy, możliwości pieczenia mięsa czy użycia ognia w walce z zachowaniem poznanych wcześniej warunków bezpieczeństwa, zostały określone w mózgu Homo erectusa zanim wykrzesał ogień.
W całej populacji wystąpiło zjawisko „parcia na mózg” i podjęła decyzję o przejściu do działania.   I stało się!
Albo inaczej w całej populacji, zbiorowe obserwacje i doświadczenia doprowadziły do powstania wystarczającej liczby połączeń neuronów (u pojedynczych osobników! i u każdego z osobna), aby tę potrzebę – marzenie urzeczywistnić, aby wykorzystać ogień dla własnych celów.
I co ciekawe, żaden z osobników, nie zawłaszczył go dla siebie (aby zapanować nad światem, toby się narobiło!).
A jeszcze ciekawsze, że podobnie działo się z innymi, późniejszymi wynalazkami.
Fikcja?   Nie, szara masa ma swoje punkty krytyczne, w których, w podobnym momencie dla całej populacji, zapada decyzja o przetworzeniu zebranych danych o zaistniałej potrzebie.   A potrzeby były takie same, chociaż w różnych miejscach na świecie.   Tak było wcześniej z oszczepem i narzędziami kamiennymi a później z łukiem, bumerangiem i innymi narzędziami mordu.   Bo dalsza historia cywilizacji czyli Homo sapiens, to głównie historia mordowania.   Pamiętam to ze szkoły.(?)

Przezwyciężenie wewnętrznych sprzeczności było niewątpliwe wielkim sukcesem ewolucyjnym i technologicznym.   Bo to ogień dał początek następnym wynalazkom, miał we wszystkich swój udział.  
Współczesnych uczonych i wynalazców ogranicza jedynie wyobraźnia a brak funduszy to tylko kwestia czasu.
Homo erectus, istota inteligentna, dał tym początek NASZEJ CYWILIZACJI!
Ogień stał się podstawą do budowy sztucznego środowiska człowieka, był pierwszym elementem tego środowiska - zwierzętom ogień nie jest do niczego potrzebny.
Korzystamy z ognia na każdym kroku.   Korzystamy i uzależniamy, jak od każdego następnego wynalazku.   I choć je znamy i używamy, to i tak nie panujemy nad nimi do końca i bezpiecznie.   Jednako jest jedna wątpliwość dnia dzisiejszego.   Do ogniska Homo erectusa wszyscy mieli dostęp.
Czy do kolejnych zdobyczy cywilizacji wszyscy mają dostęp?

Pozdrawiam Wszystkich Czytelników z Ziemi Niczyjej czyli z regionu, w którym wodociągów ani kanalizacji nie ma i nie będzie a prąd odetną lada dzień. O h….ra już jadą!;

Foto autor
03.05.2013 Bystrzyca Górna k.Wlenia                    Roman Wysocki
Prawa autorskie zastrzeżone.


 Rozpałka.

Fragment rozpałki, kory dębu korkowego, z tej strony trzymany kciukiem.

Widok rozpałki od spodu, trzymany palcami.


Widok od strony ubytku.


Kolejnym znaleziskiem nie promującym „Ziemi Niczyjej” jest kawałek kory dębu korkowego, jest tym na co wygląda.   Znaleziony na polu, na południowy zachód, poniżej Rezerwatu - Akacjowa Oaza tam, gdzie poprzednio znalazłem wiązkę trzciny cukrowej.
Jest kamieniem (skład nieznany i nieważny) jest uwarstwiony i porowaty tak, jak się korkowi należy.    Stopień skamienienia wskazuje na co najmniej 0,5 mln. lat.    I już myślałem, że boki kamienia obtoczył lądolód ale dotarło do mnie, że przed pół milionem lat był to przecież kawałek kory.    Nawet skamieniały rozsypałby się w żarnach, które toczy przed sobą lądolód, to porowaty słabo związany kamień, który przeleżał pod ziemią i ustrzegł się przed lodowcem.
Oznacza to, że najpierw został oszlifowany i zaległ był w ziemi, poza działaniem moreny czołowej.    Tam zalegając przez te 0,5 mln. lat skamieniał zapewne pod działaniem węglanu wapnia.    Tkanka drewna została wyparta przez inne związki, powstał kamień.
Nie sposób więc, nie zadać sobie pytania; kto go oszlifował i po co?
Kamień na całej grubości oszlifowany jest na kształt prostokąta – Homo erectus uporządkował nieregularne kształty kawałka kory, bo miał zmysł estetyczny (czytaj Homo erectus tu był – sztuka).   Z kawałka kory dębu korkowego wyszlifował na kamieniu zgrabny i poręczny w użyciu obły ale prostokątny klocek na kształt naszego mydła.
To było kolejne narzędzie naszego przodka, ten kawałek kory potrzebny mu był do rozpałki przy rozniecaniu ognia i nie mógł mieć byle jakiego kształtu.    Miał taki kształt jakiego nasz przodek sobie życzył, jaki zaspakajał jego zmysł estetyczny, był dla niego wygodny i suchy, do natychmiastowego użycia.    Nie używał huby skoro miał materiał lepszy i wygodniejszy w zastosowaniu.    A o zużyciu na skutek częstego ścierania świadczy skos z jednej strony.    I skos i erozja korka od kciuka u góry zdjęcia i erozja z drugiej strony od palców, świadczą, że używany był wielokrotnie.    Trzymał go w spoconej dłoni a pot ma właściwości żrące.
Ten skos powstały podczas ścierania zobaczycie wielokrotnie w innych skamieniałościach np. korzeniach i bulwach, ten skos wynika z budowy naszych dłoni.
Może huby nie miał w swoim zasięgu.   Korek nie nasącza się wodą tak chętnie jak huba, on zwilża się tylko na powierzchni.    Kilka kropel wody wystarczy, aby nawilżyć hubę w całości (huba „pije” wodę) a suszyć ją po tym trzeba miesiącami.     Korek jest wodoodporny, zawinięty w kawałek skóry jest suchy i zdolny do użytku przez lata, to ważne szczególnie w warunkach terenowych, bo do takich można porównać warunki życia naszego przodka zarówno w  obozowisku jak i w czasie wędrówek.
Do rozpalania ognia potrzebne są materiały łatwopalne; pył lub okruchy huby i źdźbła suchej trawy albo pył ze startej kory i źdźbła trawy.    Nasz przodek krzesał iskry z krzemienia na pył z korka, bo korka był zawsze pewien.
A że podczas ścierania kory na płycie z kamienia, powstaje dużo drobnego pyłu, wie każdy, kto w dzieciństwie szlifował łódeczki z kory (akacjowej, bo gruba).

Ogień w rozniecał tylko jeden z mężczyzn, to był Wu-Hooo ojciec znanego już Wam Wu i to on był strażnikiem ognia.
To on nosił zawinięte w skórę otoczaki, małe krzemienie, kostkę kory dębu korkowego i garść wysuszonych traw.    Mężczyzna rozwinął skórę, rozłożył na niej swoje skarby.   Wszyscy zgromadzili się wokół niego, będzie odprawiał swoje czary, z jego czarów urodzi się ogień.     Do skrzesania ognia potrzebny był jeszcze płaski kamień.    Znalazł go w pobliżu, na polanie.    Z kamieniem zbliżył się do stosu chrustu (suchych gałęzi), ułożył obok.
Dzieci i niedorostki z otwartymi ustami patrzyły zauroczone jak mężczyzna ściera na kamieniu kształtny kawałek korka, zdrapuje korkowy pył.  
Kiedy uznał, że proszku jest dosyć, odłożył pionową płytę i kostkę kory.
Na proch posypał roztarte w dłoniach suche źdźbła trawy przygotowane obok.  Teraz w dłonie ujął otoczaki krzemienne, rozejrzał się po twarzach, sprawdził, czy wszyscy go oglądają.   Jeden otoczak zbliżył do płyty z rozpałką, drugim krzemiennym uniesionym do góry z rozmachem uderzał w bok trzymanego kamienia tuż nad przygotowaną rozpałką.   Raz, dwa, trzy uderzenia, trzy snopy iskier posypały się na przygotowaną rozpałkę.  Chwila i w suszu zajarzyło się kilka iskier, nad płaskim kamieniem uniosła się smużka dymu.   Czarodziej szybko odłożył kamienie, otulił rozpałkę z małą iskrę dłońmi i dmuchał, aż urosła w mały płomyk, dmuchał aż wybuchł płomień i zaczął pożerać suche źdźbła.  Teraz mężczyzna dorzucił ogniowi garść suchej trawy i gdy ogień zaczął ją zjadać, mężczyzna wysypał płonącą zawartość na suchą trawę umieszczoną pod stosem gałęzi.  Za chwilę stos rozpalił się i wszyscy odetchnęli z ulgą.   I mali i duzi nie śmieli się ruszać, nie śmieli nawet oddychać, żeby ogniowi nie zabrakło powietrza.  Bo ogień był żywą istotą i oddychał, potrzebował powietrza do oddychania, tak jak oni i oni o tym wiedzieli.
Już kilkuletnie dzieci potrafiły skrzesać ogień, uczyły się tego, potrafili dorośli ale zawsze wszyscy zbierali się do tej czynności, kiedy robił to Wu.   Był to jeden z pierwszych obrządków.  Ogień był zwierzęciem a strażnik ognia panował nad nim najlepiej.

Foto autor
9.11.2013 Bystrzyca Górna                                                Roman Wysocki
Prawa autorskie zastrzeżone.